wtorek, 24 maja 2016

z 22 VI 2016r.

Przepraszam Was, że tak długo nie byłam aktywna. Na zdjęcia, niestety, musicie jeszcze poczekać, gdyż są na komputerze siostry - mój w naprawie - a przez ich ilość potrzebuję go na więcej czasu.
Nie opisałam również poprzedniej jazdy - arabka bała się wszystkiego i brykała porządnie, a ja zrobiłam po raz pierwszy stuprocentową lotną  i spadłam na końcowym rozkłusowaniu przez mijaną milionowy raz reklamę.
W tytułową niedzielę znów wsiadłam na klacz mojej siostry. Było nieco tłoczno, co mi naprawdę przeszkadza (zastanawiam się jak ja sobie poradzę na rozprężalni), ponieważ zawszę się boję, iż się zderzymy i dość trudno mi nie być niezdecydowaną, w którą stronę jechać, a także skupić sie na ćwiczeniu.
Tym razem pracowałam nad wszystkimi moimi wadami - nacisk na strzemiona i przede wszystkim ręce... O taak, z nimi mam problem. Jak niby można trzymając łokcie przy sobie mieć resztę ręki z dłońmi luźno? Mimo to moja postawa poprawiła się zdecydowanie i szło mi nieźle. Dużo lepiej działały również moje łydki przy wypychaniu konia w zakręcie.
Przy prawym dolnym zakręcie w lewo arabka próbowała mnie wywieźć. Raz jej się udało, bo znowu zadziałaał moja podstawowa obawa - ,,już nie zdążymy skręcić". No i jechałyśmy prosto na płot, a z takim rzeczami mam dość traumatyczne wspomnienia... Instruktorka poradziła mi,  żebym najwyżej zatrzymała się tuż przed ogrodzeniem - następnym razem kombinowała mocniej i tak właśnie się stało. A więc mam już stuprocentową pewność - jeśli koń jest normalny (słyszałam o takim, który wszedł na traktor) to zatrzyma się przed barierą - zdąży. Uprzedzając komentarze - nie jest to tak samo pewne, kiedy trzeba się zdać na tę zasadę po raz pierwszy.
Potem już mniej myślała o wykolegowywaniu mnie.
W pewnym momencie naprawdę ładnie się składała - sama - i przez dość długi czas. Mi samej przestało tak wychodzić składanie :c
Pod koniec pani ustawiła jeszcze drągi, a później krzyżaczka z kłusa. Nie miałam ochoty na skoki - podejrzewam, że ta niechęć jest przez stres wywołany samym jechaniem na przeszkodę. I było... Świetnie! Po raz pierwszy od wakacji jechałam na przeszkodę normalnie, żadne och i ach - skaczę. Znowu dzielę skok na trzy etapy - jadę na przeszkodę, leecę, jadę dalej.
Po prostu cyułam, że skaczę, to było ekstra (że się tak wyrażę), a za razem nic nie zwykłego. Po prostu... lecę :D
Mam ochotę krzyczeć, ale postanowiłam nie zapisywać całej strony literką ,,a".
Było gorąco, więc zrobiłam 15 minutowe rozstępowanie, przez większość czasu bez siodła i z koniem w ręku, a także zmoczyłam jej poza ścięgnami również szyję i grzbiet pod siodłem, oczywiście oblewając sobie całe spodnie.
Myślę ciągle o Szfirze i znów marzą mi się skoki na niej... Może uda mi się uzbierać te 3 - 4 godziny jeszcze w tym tygodniu i zapisać się na jazdę. Rekreacja niby nie może skakać, ale takie na najniższej dziurce lub pół leżące drągi... Czemu nie?
Jest również zła widomość - instruktorka, z którą zwykle jeździłam rekreacyjnie odchodzi. Nie będzie uczyć w żadnej stajni. To potwierdzona informacja ;~;

Pozdrawiam,
Wasza Nathing

środa, 11 maja 2016

Wróciłam!

Wybaczcie, że jednak moich przygód nie opisałam, ale niestety wciąż podlegam rodzicom i cóż, siła wyższa. Jeździłam aż dwa razy na Fresi, w niedziele, ale poza jednym niziutkim krzyżackiem nie działo się nic ciekawego.
Mam nadzieję, że wynagrodzi Wam moją nieobecność masa zdjęć - w tym naprawdę sporo świetnych i dwa do kalendarza (mówiłam, że planuję coś takiego zrobić?) - oraz nowy wystrój, które pojawią się już niedługo.
Wasza
Nathing