Jeszcze nie opisałam niedzielnej jazdy. Już to nadrabiam (:
Wsiadłam na klacz mojej siostry. Lekcja była tym razem z trenerką mojej siostry, raczej już nie będę jeździć z tą rekreacyjną.
Było okej, chociaż przekonałam się, że jeszcze nie wszystko wróciło do normy.
W kłusie dociskałam ją ile mogłam, naprawdę pędziła, ale pani tylko: ,,Dodaj", ,,Nie bój się użyć bata", ,,Niczym nie różni się od Szafiry czy Monety", ,,Zdenerwuj się na nią trochę".
Sama jednak czułam, że jakoś słabo szło mi używanie łydki. Zwłaszcza w galopie. Strasznie wolno galopowała, czuło się to zwłaszcza w półsiadzie, który instruktorka co chwilę kazała mi robić. Ale ni stąd ni z owąd nie umiałam użyć łydek.
Jeździłyśmy drągi i zrobiłyśmy parę wolt w galopie. Na początku obawiałam się, iż nie wykręcę, ale arabki jak wiadomo są bardzo zwrotne i szło bez problemu. Wszystko świetnie, tylko przy wjeżdżaniu czułam się, jakbyśmy zaraz miały wpaść na bandę. Moźe to przez to, że klacz trochę się kładła na zakrętach. I zawsze skręcałam w lewo. W prawo wrażenie, że za chwilę nastąpi kraksa jeszcze się potęgowało.
W końcu powiedziałam sobie ,,No pojedź w to prawo" i oczywiście akurat wtedy zakończyła drągi nogą na lewo (; Na zakręcie jednak samoistnie ją zmieniła.
Tak kilka razy z przerwami. Odpoczęła i znów zakłusowanie. Co chwilę podskakiwała jak do galopu, no ale okej, stopuję ją, jadę sobie dalej. I wtedy ,,Zagalopowanie!". Ja się zabiję. I znowu drągi. Trochę mi czasem ,,gasła", raz już nawet pozwoliłam jej samej zrobić zagalopowanie, bo ja ją wstrzymuję, sama robię, fule nie było jak przechodzi do kłusa i już sama poszła.
Kolejny odpoczynek. Kłus. Nadal podskakuje i próbuje sobie podgalopować, ale jadę dalej. Parę kółek było, kiedy pani każe nam znów na te drągi wjechać i na końcu zrobiła przeszkodę. Prawie skoku nie czułam, ale jednak pierwszy raz od wakacji :') (Jakie ja potem zakwasy miałam!) Znów powtarzałyśmy to ćwiczenie. Przed wjazdę na drągi próbowałam ją uspokoić, chociaż było to trudne gdyż tuż przed nimi miałyśmy narożnik. Z drugiej strony czułam pewną ulgę, bo na drągach się wyciszała i nie próbowała już stosować samowolki.
Na rozkłusowaniu była już spokojna i w ogóle nie podskakiwała.
Moja siostra robiła zdjęcia z których wynika, że nie kładę się już tak na szyi konia w skoku. Czyli ogółem jazda udana :) Prawie...
I wszystkiego najlepszego dla pań! Jestem coprawda jedną z nich, ale co z tego.
Nathing
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz