czwartek, 28 kwietnia 2016

28 IV 2016r.

Dzień w szkole był dobry, nawet świetny, ale byłam jakaś zmęczona i nie miałam najmniejszej ochoty na tę tak wyczekiwaną jazdę. Wystarczyło jednak wejść do Szafiry, żeby stało się jasne, dlaczego tak o tej lekcji marzyłam. Wystarczyło dotknąć Szafiry, pogładzić ją po pysku, przesunąć dłonią po grubej kucowej szyi, a wracała ochota do słonecznego życia.
Co ważne - pułhucułka poznaje moje kroki, choć to akurat widać było lepiej kiedy mijałam ją po jeździe, w czasie na danie marchewki. Ucieszyła się jakby na mój widok, co wtedy oczywiście odebrałam jako pozytywny znak, chociaż raczej poznała, że w końcu wyjdzie i będzie mogła mnie zmieszać z błotem. A widać było po prostu po niej, że miała dziś ochotę na samowolkę.
Niestety, nie miała okazji, gdyż jakoś nie mogłam się wybrać - a to Gaja (mówiłam Wam, że mamy pierwszego pociągowca?) stoi, to wyjmę to, a to szczotki są, to te schowam... W końcu i tak wyczyściłam ją w boksie. Szkoda, była idealna pogoda do zrobienia tego na zewnątrz.
Straciłam poczucie czasu i kiedy byłam pewna, że mam jeszcze piętnaście minut na ubranie, była osiemnasta.
Wyprowadziłam ją, bo miałam siodło i ogłowie na belce (stojaku) na dworzu, a ochraniacze pod spodem. Nie mogłam jej jednak zatrzymać - nie chodziło konkretnie o to, że jakoś inaczej szła, to nie było aż tak mocne. Po prostu zatrzymanie trwało (że się tak wyrażę) trochę drogi, a kiedy już stawała była tuż pod skarpą, więc oczywiście znów dodawała. Musiałam wtedy skręcać, bo nie mogła ani wejść na skarpę, ani jeść z niej zielska i łaziłyśmy w kółko. Wróciłam więc do boksu (podminowana) i wyprowadziłam ją na ogłowiu.
Oczywiście jak my byłyśmy gotowe pani poszła z Gają na spacer do lasu. Dopasowałam wszystko i chodziłam z Szafką w ręku. Musiałyśmy się minąć, kiedy obchodziłam Minę. Pani przyszła - wsiadam.
Jazda niby taka jak poprzednio, ale czułam się taka niedoskonała. Nie zrozumcie mnie źle, nigdy nie uważałam się za doskonałą, lecz tym razem wydawało mi się, że robię w czymś ogromny błąd i nie mogę go wykryć ani poprawić. Poprzednio mogłam wszystko, teraz - nie mogłam nic. Przynajmniej tak się czułam.
Może to kwestia przyzwyczajenia, bo pierwszy kłus nie wydawał mi się taki wolny. Na drugim jeździłyśmy razem z Agentką (koń) drągi nawpół podniesione, jak do minimalnych krzyżaczków. Niby odpowiednio przygotowana kucorka powinna to przechodzić, ale miło było znów poczuć, jak skacze (:
Galopowałam z Agentką naraz. Wolsłabym zrobić to sama, ale nie chciałam się wycofywać. Strach miał milczeć, nawet ta minimalna obawa, że wjadę kasztance w zad. W odstępach powinno się udać. Jeździłyśmy drągi na dwa foule, jeśli się nie mylę. Próbowałam zagalopować ze stępa, choć kiedy robiłam to po raz pierwszy lepiej mi szło. Nie zakłusowywała wtedy. Jechałam trochę na wodzach, bo Szafirka wydawała się nie do zatrzymania, choć nie pędziła.
Miałam trochę problemów z kręceniem, ale to już kwestia wymierzenia. Klacz rozpędzała się na drągach, ale... nie było źle. Nawet lepiej. O wiele lepiej. Kiedy pani kazała mi zrobić woltę miałam ochotę powiedzieć jej to samo co na Misjonarzu, ale wykręciłam jedną, i drugą, żeby zrobić odstęp pomiędzy nami a Agentką.
Cóż powiedzieć? Jazda dobra, ale nie było tego entuzjazmu.
Instruktorka potwierdziła, że za 7godzin pracy z końmi jest darmowa jazda, więc będę w stajni przez cały długi weekend, łącznie z trzema dniami matur. I tu pytanie do Was:
Opisywać to?

Wasza zmęczona
Nathing

sobota, 23 kwietnia 2016

z 22 IV 2016r.

Klacz mojej siostry znów (zrobił się już strupek, ale założyliśmy siodło i się odnowiło) była obtarta przy popręgu i jeździła bez siodła, a naszej trenerki, jak okazało się w ostatniej chwili, nie było w niedzielę i nie wsiadłam. Odbiłam to sobie wczoraj na Szafirze. W końcu! Nie mogłam się doczekać. Na początku zapisałam się na czwartek, lecz miałam wtedy wizytę w przychodni (bilans do szkoły) i pani przełożyła lekcję na piątek, przez co przez cały ten dzień myślałam tylko o tym. Szafira! Nareszcie wsiądę na tego kucora.
Wyciągnęłam szafirowy czaprak, ukryty przed mamą, odkąd zasugerowała oddanie go naszej arabce (zgadnijcie gdzie go ukryłam) i sprzęt, po czym zabrałam półhucułkę na dwór. Jest dziwnie grzeczna ostatnio...
To czyszczenie poza stajnią to taki nasz rytuał, nazywany prze ze mnie ,,Rodeem". Uwielbiam się z nią droczyć i szarpać, a ona łatwo się niecierpliwi. Zazwyczaj przy kopytach. Wtedy zaczyna łazić, wkładając w to całą swoją siłę i potrzeba specjalnego szychtu, żeby ją przystopować. Jeśli nigdy nie mieliście na ziemi wrażenia, że któregoś rumaka nie da się zatrzymać, to naprawdę nie wiecie, co potrafi Szafira.
A tym razem była jakimś aniołkiem. Na początku tylko próbowała jeść ze skarpy, chociaż nic dziwnego, przecież ten żarłok miał roślinność pod nosem, ale później była wychowana jak nigdy. Może dlatego, że kopyta zrobiłam na początku.
Na jeździe nie udało mi się jej złożyć, mimo, że chodziła w gumach. Trudno by było, skoro nie mogłam tego zrobić na ziemi, jak nawet z Tęczą mi wyszło. Instruktorka powiedziała, że to ,,kłoda" i nie uda mi się.
Miałam też problem z trzymaniem nadgarstków pionowo. Strasznie przeszkadzał mi w tym bat (który, swoją drogą, okazał się niepotrzebny).
Kłus był wolny. Coprawda wbrew temu, czego się obwaiałam,  nie miałam problemu z ruszeniem jej i czułam, że idzie żwawo, ale to było wolne. Mogłam dodać, ale wtedy pani krzyczała: ,,Nie pozwalaj jej się rozpedać".
Nie licząc paru pierwszych zagapień wręcz od razu rozpoznawałam na którą nogę jadę, co jest u mnie nie bywałe, zwykle potrzebuję na to aż za dużo czasu. Musiałam też ją czymś zająć, bo ,,jak będziesz jechać prosto to będą jej przychodzić do głowy głupie pomysły", jak twierdziła instruktorka,  więc ciągle robiłyśmy wolty i zmiany kierunku, przy drugim kłusie drągi, przejścia, zatrzymania. Ćwiczebny nie był na niej taki straszny. Gorzej szedł mi półsiad.
Pierwszy galop to było takie ,,Co to jest?!". Odzwyczaiłam się od kucyków. Za to skręcanie szło nam aż nadto dobrze, żadnych typowo szafirowych problemów. Jeździłyśmy dwa drągi.
Przy drugim galopie już się niemalże przyzwyczaiłam do jej ,,dziwnego" rytmu i świetnie szły nam najazdy na drągi.
Ostatni kłus na rozluźnienie, był naprawdę przyjemny. Pochyliłam się trochę, żeby oddać jej wodze i automatycznie zrobiłam półsiad. Dopiero polecenie instruktorki zmusiło mnie do anglezowania.
Na rozstępowanie pani zdjęła nam gumy i udałyśmy się na spacer do lasu. Trenerka powiedziała, że niepotrzebne mi jest składanie jej. I miała rację. Teraz wydaje mi się, że to tylko zbędne pokazanie jej swojej wyższości. Mimo wszystko chciałabym ją kiedyś tego nauczyć.
Po lekcji opłukałam jej jeszcze nogi i wprowadziłam do boksu. Zapomniałam marchewki :c Za to dzisiaj dostała dwie (w tym pół zużyłam na gimnastykę).
Najprzyjemniejsza jazda, jaką kiedykolwiek miałam. Żadnych większych błędów zajmujących całą lekcję, Szafira grzeczna. Wydawało mi się, że mogłabym zrobić z nią wszystko. Naprawdę przyjemnie mi się z nią współpracowało (zwłaszcza ten ostatni kłus), może jej ze mną też.
Mam wrażenie, że Szafira zaczyna uznawać mnie za wyższą w hierarchii, a przede wszystkim... akceptować mnie.
Moja siostra trochę popsuła swoją klaczkę na pysku, dzisiaj na długo musiała wsiąść na tę arabkę trenerka. Widziałam jak siwka wysoko podnosiła jej głowę. Moja siostrę chce poćwiczyć i nie mam jutro jazdy. Znowu. Za to wsiadam na Szafirę w czwartek. Od ostatniej jazdy myślę tylko o tym, żeby znowu wsiąść.

Zapamiętać, 18.00 💙

Wasza rozanielona
Nathing

piątek, 15 kwietnia 2016

z 10 IV 2016r.

Już prawie tydzień z tym zalegam.
Jazda bez siodła, bo klaczka ma obtarcie w okolicach popręgu.
Na stepie było bardzo przyjemnie i wydawało mi się, iż tak samo będzie wyglądał kłus, ale pani wzięła mnie na lonżę i po chwili zorientowałam się, że to była naprawdę dobra decyzja. Po naprawdę krótkiej chwili  instruktorka zarządziła przejście do stępa (bez nadmiernego użycia wodzy) i szło mi naprawdę opornie (potem było lepiej). Znowu zakłusowałyśmy i po jeszcze chwili anglezowania pani pozwoliła mi przejechać ćwiczebnym. Później naprawdę o wile łatwiej się anglezowało.
W końcu trenerka kazała mi puścić wodze. Mimo, że i tak trzymałam je luźno miałam przed tym trochę oporów - po prostu dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Ale puściłam je. Przy niektórych bardziej wybijających krokach czułam się, jakbym miała spaść. Właśnie powiedziałam sobie: ,,No trudno, jadę" i niemalże utwierdziłam w tym przekonaniu, kiedy poczułam, że lecę. próbowałam się jeszcze złapać grzywy, ale ma ją tak rzadką, iż od początku kłusa nie mogłam znaleźć w niej uchwytu. Po locie jak zwykle okraszonym instynktem krzyczącym ,,Nie, nie, nie!" porządnie uderzyłam w ziemię.
Nie mogłam oddychać, ale zdarzyło mi się to już kiedyś - jak spadłam z Alaski, kiedy byłam młodsza, i pani pochwaliła mnie mamie, że nie płakałam, a ja tak naprawdę chciałam to w pierwszym odruchu zrobić,  tyle że do płaczu potrzebne jest naprawdę dużo tchu - więc nie wpadłam w panikę. Sam fakt, że bez oddychania czułam się normalnie był pocieszający. Natychmiast się podniosłam, ale przypomniałam sobie co kazała mi zrobić właścicielka, wtedy właśnie, gdy spadłam z Alaski i usiadłam. Usiłowałam wciągnąć powietrze do płuc, a wtedy wydobywał się charkot, jakbym chciała krzyczeć, powiedzieć coś do właśnie zbliżającej się pani... A może właśnie chciałam?
Dość długo trwało (jak na mnie, czyli nie więcej niż tyle co energicznie przejście dwa razy krótszej ściany), zanim poczułam się na siłach, żeby wsiąść. Tym razem nie robiłyśmy już eksperymentów z rękami, za to było mi o wiele wygodniej. Zagalopowałyśmy, chociaż wtedy pani zapięła uwiąz na szyi arabki. Galopowałam już bez siodła na Fidze (był to w ogóle jeden jedyny raz, kiedy na niej zagalopowałam) i od tego czasu nic się nie zmieniło - wciąż jest tak wygodny, o wiele wygodniejszy od kłusa, a z ,,trzymajką" to już w ogóle.
Ogółem jazda przyjemna, chociaż poszłam w rozsypkę.
Znowu zmienił się termin, w którym nasza stajnia jedzie na brązową odznakę. Z 2 kwietnia, na 18, a teraz dowiaduję się, iż w maju albo czerwcu, na początku wakacji. Mama nie chce czekać do wakacji, więc mogę jej nie zdać w tym półroczu. Stwierdziłam, że po BOJ wykupię sobie jazdę w rekreacji na Szafirze, ale jak się okaże, że nie w maju to chyba zrobię to już przed.


Przepraszam za powtórzenia, których jest tu masa...
Nathing