piątek, 15 kwietnia 2016

z 10 IV 2016r.

Już prawie tydzień z tym zalegam.
Jazda bez siodła, bo klaczka ma obtarcie w okolicach popręgu.
Na stepie było bardzo przyjemnie i wydawało mi się, iż tak samo będzie wyglądał kłus, ale pani wzięła mnie na lonżę i po chwili zorientowałam się, że to była naprawdę dobra decyzja. Po naprawdę krótkiej chwili  instruktorka zarządziła przejście do stępa (bez nadmiernego użycia wodzy) i szło mi naprawdę opornie (potem było lepiej). Znowu zakłusowałyśmy i po jeszcze chwili anglezowania pani pozwoliła mi przejechać ćwiczebnym. Później naprawdę o wile łatwiej się anglezowało.
W końcu trenerka kazała mi puścić wodze. Mimo, że i tak trzymałam je luźno miałam przed tym trochę oporów - po prostu dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Ale puściłam je. Przy niektórych bardziej wybijających krokach czułam się, jakbym miała spaść. Właśnie powiedziałam sobie: ,,No trudno, jadę" i niemalże utwierdziłam w tym przekonaniu, kiedy poczułam, że lecę. próbowałam się jeszcze złapać grzywy, ale ma ją tak rzadką, iż od początku kłusa nie mogłam znaleźć w niej uchwytu. Po locie jak zwykle okraszonym instynktem krzyczącym ,,Nie, nie, nie!" porządnie uderzyłam w ziemię.
Nie mogłam oddychać, ale zdarzyło mi się to już kiedyś - jak spadłam z Alaski, kiedy byłam młodsza, i pani pochwaliła mnie mamie, że nie płakałam, a ja tak naprawdę chciałam to w pierwszym odruchu zrobić,  tyle że do płaczu potrzebne jest naprawdę dużo tchu - więc nie wpadłam w panikę. Sam fakt, że bez oddychania czułam się normalnie był pocieszający. Natychmiast się podniosłam, ale przypomniałam sobie co kazała mi zrobić właścicielka, wtedy właśnie, gdy spadłam z Alaski i usiadłam. Usiłowałam wciągnąć powietrze do płuc, a wtedy wydobywał się charkot, jakbym chciała krzyczeć, powiedzieć coś do właśnie zbliżającej się pani... A może właśnie chciałam?
Dość długo trwało (jak na mnie, czyli nie więcej niż tyle co energicznie przejście dwa razy krótszej ściany), zanim poczułam się na siłach, żeby wsiąść. Tym razem nie robiłyśmy już eksperymentów z rękami, za to było mi o wiele wygodniej. Zagalopowałyśmy, chociaż wtedy pani zapięła uwiąz na szyi arabki. Galopowałam już bez siodła na Fidze (był to w ogóle jeden jedyny raz, kiedy na niej zagalopowałam) i od tego czasu nic się nie zmieniło - wciąż jest tak wygodny, o wiele wygodniejszy od kłusa, a z ,,trzymajką" to już w ogóle.
Ogółem jazda przyjemna, chociaż poszłam w rozsypkę.
Znowu zmienił się termin, w którym nasza stajnia jedzie na brązową odznakę. Z 2 kwietnia, na 18, a teraz dowiaduję się, iż w maju albo czerwcu, na początku wakacji. Mama nie chce czekać do wakacji, więc mogę jej nie zdać w tym półroczu. Stwierdziłam, że po BOJ wykupię sobie jazdę w rekreacji na Szafirze, ale jak się okaże, że nie w maju to chyba zrobię to już przed.


Przepraszam za powtórzenia, których jest tu masa...
Nathing

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz