sobota, 27 lutego 2016

27 II 2016r.

Może najpierw opiszę jazdę czwartkową.
Na hali było trochę koni i, co najgorsze, właściciel na swoim koniu. Zrobił sobie intensywny trening i prawie przez cały czas jeździł drągi w galopie zajmując większość hali.
Sama jazda dobra, choć unikałam kontaktu z końmi jak ognia i wszyscy musieli mi zjeżdżać, bo nie potrafiłam się zdecydować co robić i przy czym jest większa możliwość, że na siebie wpadniemy. Ale ja tak maiałam od zawsze, więc nie ma się zbytnio czym przejmować (muszę to ćwiczyć, ech). Nie mogłam przez to przećwiczyć przejazdu. Pierwszą prostą jakoś przejechałam, ale zapomniałam o wolcie, a co się z tym wiąże, o zagalopowaniu, więc musiałabym mijać właściciela jeszcze raz, na co absolutnie nie miałam ochoty...
Za to przeżyłam swój pierwszy porządny bryk. Z początku nie wiedziałam co to było, dopiero jak mama krzyknęła ,,Brawo!" zorientowałam się, że musiała mi strzelić z zadu.
Ale maminie zdolności instruktorskie i cała ta sytuacja tak mną wstrząsnęły, że nie udało mi się powstrzymać w stajni łez, co przy koniach zdarza mi się naprawdę rzadko, chyba narazie pięć razy razem z ostatnimi...

  • Tuż po sylwestrze kilka lat temu, kiedy Szafira płoszyła się co chwilę, a ja jeszcze nie galopowałam i co tu dużo mówić, bałam się;
  • Po jeździe, jadąc już do domu, bo po którejś lekcji z kolei nie udało mi się zagalopować;
  • Na pamiętnych zawodach, będę musiała je Wam kiedyś opisać
No i dwa ostatnio, więc coś jest nie okej... Może to przez tą panikę po bandowej przygodzie. W każdym razie muszę to szybko zakończyć.

Dzisiaj jeździłam na dworze, bo ładna pogoda była, a siwy biegał luzem po hali. Było świetnie, choć klacz siostry odrobinę się już rozochociła z tymi wysokimi brykami. Pomijając też fakt, iż trochę trudno było (jak zawsze) zwolnić ją po galopie, to było wręcz rewelacyjnie. Nie ma tu za dużo do opowiadania.
Skończę już
Nathing
P.S. Zapraszam na blog wwwdynamicznestado.blogspot.com (:

wtorek, 23 lutego 2016

23 II 2016r. (zaczęłam pisać przed północą)

Moja siostra wyjechała, więc wsiadłam na jej klacz. I po raz pierwszy galopowałam na niej!
Wybaczcie, nie będę używać jej (klaczy) imienia, ponieważ raz je napisałam to siostrzyczka strasznie się wściekła.
Dobrze mi się jeździło. Pierwsze rozstępowanie, właścicielka stajni ,,Ustawcie się do zdjęcia". Systemem: siwek, gniady, siwek, gniady, siwek... Nasza arabka jest akurat siwa. Stanęłam obok gniadoszki Niwy (tak naprawdę nazywa się Norma, choć nie wiem czy ktokolwiek o tym jeszcze pamięta). Mama, która była moją dzisiejszą trenerką, kazała mi ją złożyć do zdjęcia - bo one ją ćwiczą, żeby się składała. Miała kiedyś problemy z chodzeniem pod siodłem (dlatego na nią nie mogłam wsiadać) i biegała z głową do góry, więc instruktorka poradziła im ją składać. Nie było to łatwe, ale efekty przyniosło (po dłuższym czasie). Ja za to złożyłam ją natychmiastowo, według wskazówek mamy:

  • Zewnętrzna wodza napięta;
  • Rękę na wewnętrznej wodzy rozlużniam i zaciskam w pięść i tak wciąż (klacz ta jest bardzo wrażliwa na pysku);
  • Podpukuję wewnętrzną nogą (choć u mnie to...)
Tylko na zdjęciu nie ma oczywiście jej głowy, bo w dół wzięła.
Kłus. Moja mama od razu stwierdza, że kuleje, ale obecne na hali instruktorki mówią: rozkłusuj, potem zobacz. No więc jadę sobie. Szybko orientowałam się, na którą nogę anglezuję, po prostu było to czuć. Jak stwierdziłam - koń cud. Jadę tak szybko jak chcę, kiedy chcę, co chcę. Ze Szronką było podobnie, ale jednak czułam, że zwalnia na siłę, musiałam ją mocno trzymać. Za to przy tej arabce często przyłapywałam się na luźnych wodzach.
Jedyny minus to skręty. Niby wszystko normalnie, lecz kiedy zamierzam zrobić minimalny skręt, bo np. nie chcę, żeby mi zeszła ze ściany to już się nie z nią nie dogadywałam.
Zrobiłam kilka krótkich zakłusowań z przerwami, w końcu przestała kuleć (a ja w stępie odkryłam, iż łatwiej mi ją złożyć na krótszej wodzy). Zaczęłam ćwiczyć przejazd na brązową odznakę, ujeżdżeniowy oczywiście (specjalnie dla Was wkleję go poniżej), narazie bez galopu, bo mama z jakiś powodów nie chciała. Myślałam, że to przez tę początkową kulawiznę, ale chyba nie...
Jechałam go już któryś raz, kiedy przy E, gdzie teoretycznie powinnam zagalopować właścicielka stajni krzyknęła: ,,Galop", no to ja posłusznie, galop! Nie spodziewałam się, że będzie on tak kontrolowany i wolniutki, gdyż widzicie, arabka ta była trenowana niegdyś do wyścigów (okazała się za wolna, ale ma tak świetny rodowód, że do ceny jej poprzedni właściciel dodał jeszcze źrebaka). No i mój pierwszy bryk (;* Niezbyt wysoki, coprawda, ale jednak...
Co do chęci ponownego zagalopowania - było ją widać u klaczki nawet w stępie, ale jedynie sprónowała zrobić je jeszcze raz tuż po przejściu.
Możliwe, że będę na niej BOJ zdawać... Mam mieć na niej więcej jazd, pewnie nawet zamiast tych na rekreacji. Moja siostra nie zniosła tego zbyt dobrze.
I wiecie co? Chociaż sama tego nie zauważyłam, to... TAK! w końcu wróciłam!



*raz chyba bryknęła mi Szafira, ale nie jestem pewna i sama nazywam to ,,podbryknięciem"

JESZCZE TRASA UJEŻDŻENIA do BOJ
KRÓTKA LEGENDA (:
biały - stęp;
fioletowy - kłus (linia przerywana - anglezowany, kropki to ćwiczebny, linia ciągła - półsiad);
zielony - galop;
wielkie kropy - zatrzymanie (w punkcie ,,X" dodatkowo ukłon);
dwie kreski - zmiana nogi
Im bardziej w środku tym później. No i koło w A miało dojeżdżać do ścian i być ŁADNE. Przeszkadzały mi reklamy i narzędzia, więc jak dziwnie zjeżdżam do środka jakby omijając coś, to tak naprawdę jedzie się po ścianie (; Mam nadzieję, że uda się Wam coś z tego wyczytać.

WASZA 
Nathing


P.S. No i zapraszam na resztę blogów, zwłaszcza na ,,Dynamiczne Stado" (;

sobota, 20 lutego 2016

20 II 2016r.

Ferie się skończyły, więc wróciłam do weekendowych jazd.
Miałam Miśka (Misjonarz, koń na zdjęciu tytułowym). Podobno zrzucił niedawno jakąś dziewczynkę, bo go strasznie szarpała, choć moim zdanie po prostu chciał się uwolnić od tego czegoś, co sprawiało mu ból, zrobił unik i bach! Jeździec na ziemi.
U Szronki był weterynarz i, jak się dowiedziałam, możliwe, że ją kupi pewna pani dla swojej córki. Wydaje mi się, iż to idealne rozwiązanie. Będzie skakać. I w końcu ktoś ją pokocha.
Misjonarz zdecydowanie zmienił się, odkąd ostatnio na nim siedziałam. Gdy zjadł sieczkę* odrazu poszedzł do drzwi i gdyby nie moja interwencja pewnie by sobie wyszedł. Próbował to zrobić dopóki pani nie założyła mu kantara i nie przywiązała uwiązem (węzeł bezpieczny, oczywiście) do krat w boksie. Choć nie, źle to wyraziłam - wciąż próbował, ale już nie mógł uciec.
Podczas podpinania popręgu gryzł kogo popadnie. Chciał mnie dziabnąć nawet, kiedy zabezpieczałam strzemiona.
Na szczęście pod względem jazdy pozostał taki sam. Nie bałam się kłusa, chociaż znów po tych wszystkich zwyczajnych koniach wydał mi się dziwny, ale myślałam, że jak pani każe nam zrobić koło w galopie, to chyba się zapytam: ,,Pani sobie żartuje?!". Nie mogłam na nim poprawnie sprawdzić nogi, raz zmieniłam, to oczywiście przedtem była dobra.
Nadszedł moment galopu. Wcześniej galopowała Agentka i Corino (przez ,,k"), więc Misio oczywiście wiedział, co się święci. Zakłusowanie zrobił tak, jakby to było pierwsze fule i ogólnie już był nastawiony na bieganie. Kompletnie się rozsypałam, jak najszybciej wróciłam do stępa i z ciężkim sercem zakłusowałam znowu, a on znów tak podskoczył.
Chciałam się poddać. Miałam ochotę powiedzieć pani, że nie będę na nim galopować. Ale nie byłam jeszcze pewna. Wiedziałam, że to będzie przełom. Ode mnie zależało jednak, w którą stronę. Zbliżaliśmy się do narożnika, w którym miałabym zrobić zagalopowanie. Po prostu... Zrobiłam to. Galop wydał mi się taki zwyczajny, wolny, bezpieczny, mimo, że Misjonarz ma naprawdę dziwny ten chód i to nie kwestia czy galopuje od łopatki, czy od czegoś, po prostu taki ma.
Miałam zadanie. Skończyć z tym. Dodałam, z własnej, nieprzymuszonej woli dodałam. ,,To jestem ja, która galopuję" pomyślałam. Po chwili jednak musiałam siwka zwolnić, bo tak się rozochocił, że sam by tego nigdy nie zrobił.
Instruktorka musiała na chwilę wyjść i akurat jak galop nam zgasł zjawiła się kolejna i zarządziła galop w drugą stronę. Miałam trochę problemu z wjechaniem na ścianę w drugą stronę i skróceniem jego zapędów do jak najszybszego ponownego zagalopowania, bo strasznie się rozpędzał, a jego nie należy szarpać, toteż mimo zachęty trenerki wolałam nie nadużywać wodzy. W końcu zrobiłam zagalopowanie i wszystkie troski zniknęły. Owszem, bałam się, ale to nie była panika, to nie był strach małej dziewczynki, tylko moja własna, lekka obawa, żeby mi się zbytnio nie zapomniał.
Skończyłam galop i przychodzi poprzednia instruktorka, każe mi zrobić galop w prawo. Wyedy ta druga powiedziała, że już był, a pani ,,To jeszcze jeden".
No to zagalopowałam w prawo i mam zrobić koło z drągiem w galopie. Mimo wcześniejszych zamierzeń, zamiast zapytać czy to jakiś żart zebrałam wodze, przytrzymałam go trochę i zakręciłam na woltę. Wydawało mi się, iż dzieli nas zamała odległość od drąga, żebyśmy się zmieścili, ale poszło gładko. Pani mówi, że jeszcze raz, i jeszcze.
Miałam potem trochę problemu ze zwolnieniem go w kłusie, ale wydaje mi się za to, że nie podskakiwałam w galopie tak jak zwykle na nim.
Mogę teraz z pewnością stwierdzić, że choć nie wróciłam całkowicie, to w trzech czwartych jestem już sobą (: I chociaż na jeździe udało mi się nie popłakać, to muszę się przyznać, iż nie udało mi się powstrzymać łez, kiedy opisywałam tą historię.
Dziś, zamiast znów pytać, gdzie się podziewam, to mogę się w końcu normalnie podpisać.

Wasza
Nathing

*Misjonarz jest koniem łykającym i dlatego podczas czyszczenia musi dosatawać sieczkę, a także nie można dawać mu jabłek.

niedziela, 14 lutego 2016

z 13 II 2016r.

Akurat było miejsce, a że zazwyczaj jeżdżę w weekendy, to wsiadłam.
Byłam wcześniej, bo moja siostra musiała przyszykować się na 10.00, a ja byłam zapisana dopiero na 11.00. Poszłam więc do Szafiry, jak zwyklę to robię kiedy mam chwilę wolną.
Stałam sobie właśnie przy drzwiach, gdy kucor pchnął je - nie widziałam jeszcze wtedy w tym nic dziwnego - i pełną parą, mocno, jak to ona potrafi (właśnie to najbardziej kochałam w czyszczeniu jej na zewnątrz, iż, co sobie bardzo ceniłam, umiałam ją w takiej sytuacji zatrzymać, ale w kantarze i z antybezpiecznym uwiązem i miałam do tego wiele sposobności) wyszła z boksu kierując się najprawdopodobniej w moje lewo. Akurat trzymałam ją wtedy za pysk, więc starałam się jakoś ją zatrzymać, myślać jednocześnie jak założyć jej kantar. Chyba jednak stwierdziła, że to nie ma sensu i wycofała się do boksu. Nie wyglądało to dokładnie tak, jak wycofywanie się, ale po chwili bez przeszkód mogłam zamknąć ją w środku.
Na jazdę znów dostałam Szronkę. Byłam o wiele pewniejsza. Pozwalałam jej iść szybciej, lecz przytrzymywałam ją, kiedy próbowała przyśpieszać. Czułam, że to ja jestem panem sytuacji.
 Zrobiłyśmy zagalopowanie tuż po Agentce. Tak jak pani kazała, zrobiłyśmy okrążenie po drugim śladzie i pojechałyśmy na drągi. Z nimi jest o tyle dziwna sprawa, iż Szronka dość mocno na nich dodaje, a ja czuję się kompletnie normalnie. Bałam się tylko, że później nie wykręcę i wpadnę na Argosa, ale klaczka bardzo ładnie zakręciła. Starałam się to co prawda zrobić sama, lecz potem tak się bałam, żeby na kogoś nie wpaść, że trzymałam wodze wciąż w taki sam sposób, co nic nie dawało.
Galop nam zgasł, więc przygotowałam zagalopowanie i... coś po prostu we mnie pękło. Najzwyczajniej w świecie się popłakałam. Zrobiłyśmy kolejne zagalopowanie. Chciałam jak najbardziej opóźnić moment przejścia do kłusa, na który nalegała instruktorka, ale ta zaczęła już sądzić, iż nie mogę zatrzymać Szronki, więc zrobiłam to, co kazała. Podczas  galopu Argosa i kolejnego Agentki starałam się jak najbardziej uspokoić. W drugą stronę przejechałysmy drągi i to byłoby na tyle z naszego galopu.
Tak bardzo tęsknię, za swoją dawną pewnością.

sobota, 13 lutego 2016

z 12 II 2016r.

Szronka.
Na bandzie wciąż widnieje ślad po naszym wypadku.
Wsiadłam, ale nie było normalnie. Trzymałam ją mocno już w kłusie. Oczywiście, nie dosłownie, bo u tych siostrzyczek jechanie na wodzach wywołuje odwrotny skutek.
Zagalopowałam w obie strony. Pani kazała mi zrobić woltę w C. Wyszła. W A. Co prawda strasznie to koło ścieśniłam, lecz i tak po ukończeniu go chciało mi się śmiać - wyszło. Pomimo wszystkich wcześniejszych oporów, wyszło. Nawet drąg przejechałam.
W lewo jednak poszło gorzej. O ile mi najwyraźniej bardziej pasuje prawo, o tyle Szronka wydaje się pewniejsza w lewo i od razu zaczęła mnie zwozić ze ściany. W końcu jakoś ją ustawiłam, zagalopowanie, jedziemy.
Było już prawie całe okrążenie, pani właśnie powiedziała mi, że od F ustępowanie, kiedy stwierdziłam, że raczej nie utrzymam nad nią kontroli, zwłaszcza podczas ustępowania, podczas których klacz ta kocha się rozpędzać i co ważne - bez najmniejszego problemu przeszłam do kłusa.
Pani przyjęła to ze spokojem i kiedy opowiadała o lekcji mojej mamie, wydawało się że przeszłam ją bez trudu, jakby nie było najmniejszego zająknięcia.
A jednak było. I to ogromne.

wtorek, 9 lutego 2016

8 II 2016r.

Porażka.
Byłam zupełnie rozsypana. Kilka razy musiałam robić zagalopowanie. A do tego jeszcze to...
Jadę galopem w prawo, wolta w A,  już ostatni zakręt, Szronka mi się rozpędza i jedziemy prosto na bandę. Nie mogłam już zakręcić, zdałam się na nią. Szronka w lewo, a ja prosto w bandę. (Zachęcam do noszenia kasków i kamizelek)
Wsiadłam i nie byłam w stanie się spiąć. Pani kazała mi zrobić to koło kilka razy w kłusie, potem zagalopowanie i jeszcze raz. Nie mogłam. Bałam się, iż się nie zmieścimy, nie zakręcę, nie uda mi się. Próbowałam parę razy, ale mimo, że kręciłam ciasno, zawsze przed minięciem punktu X (na środku) wracałam na ścianę.
Rozkłusowywałam się już, kiedy Szronka przyśpieszyła trochę i zagalopowała. Nie mogłam jej zatrzymać. Wodze miałam luźne, nie byłam w stanie szarpnąć jej jak należy, anglezowanie nie działało za mocno. Zwolniła, lecz nie mogłam zrobić przejścia, co dawało klaczy możliwość ponownego rozpędzenia się, choć z całych sił starałam się ją powstrzymać. Nie wiem, co się ze mną stało. JA, tak, ta ja, która uważła, że jest już dość doświadczona, zbyt doświadczona na to, ja PISZCZAŁAM.
 W końcu instruktorka zaszła mi drogę, choć bardzo się przestraszyłam, to próba ta dała pozytywny skutek. Szronka zwolniła. Chyba chciałam weschnąc z ulgą i wtedy... pisnęłam. Szronka znów poszła w galop, a ja dalej panikowałam. Kilka razy powiedziałam nawet słabo: ,,Ja nie chcę, ja się boję".
Pani na szczęście przy najbliższej okazji zmusiła Szronkę do zatrzymania się zagradzając jej drogę tak, że musiała skręcić w stronę bandy pod kątem, przez co nie mogła się obkręcić i wzięła mnie na lonżę.
To przykre, lecz poczułam się bezpiecznie dopiero, gdy stanęłam na ziemi. Nie wydaje mi się, żeby Szronka miała złe zamiary, po prostu wszystko zmieszało się i... tak wyszło. Mam nadzieję, że następnym razem będę bardziej przytomna.

czwartek, 4 lutego 2016

4 II 2016r.

Szronka pokazała mi się dzisiaj od trochę gorszej strony. Wszystko było dla niej dziwne i nieprzyjemne. Przy siodłaniu się spłoszyła (wiedziałam, że trzeba było to zrobić w ,,korytarzu", a nie wyjściu z boksu) i wpadła na wiadro z wodą, co wywołało u niej jeszcze większy popłoch. Na hali za to spisała się świetnie, jeździłyśmy drągi kłusem po przekątnej i galopem po drugim śladzie. Starała się mi pomóc, przyśpieszała i ścinała zakręty, co jednak tylko przeszkadzało. Chyba nie powinnam zostawiać jej na parkurze zbyt dużo do swoby. W dodatku nam ochraniacz spadł :') Wydaje mi się jednak, że praca pod siodłem nieco ją wyluzowała.
Zrobiłam jej i Szafirce rozciąganie, choć Szafirka dostała za to tylko 1/5 marchewki, a Szronka 80%. Z nudów próbowałam zapleść Szafirze grzywę, ale u niej z dobieranego wystają włosy co wygląda strasznie. Zabrałam się też za ogon, ale nie jestem w tym jeszcze zbyt dobra.

Z tej okazji jeszcze instrukcje - fryzura i rozciąganie (:

Warkocz dobierany na grzywie:










Dzielimy kawałek grzywy na trzy części, jak do koreczków.





Zaczynamy warkocz.


Do pasma najbliżej reszty grzywy dobieramy trochę włosów, mniej więcej grubości jednego pasma.



Robimy trochę warkocza i kiedy najbliżej grzywy znajduje się kolejne pasmo, dobieramy.




Dalej robimy warkocz.



Kiedy zmieni się pasmo najbliżej reszty grzywy znów dobieramy.
Dalej robimy warkocz powtażając dobieranie.

I tak dalej, do końca :) Kiedy skończymy po prostu zawiązujemy obecny koniec warkocza i gotowe. Lepiej zacząć od górnej części grzywy, ponieważ zakończenie nie wygląda zbyt dobrze na górze.

Ćwiczenia na rozciąganie:
Realizujemy je do 20 minut po jeździe, kiedy koń jest rozgrzany (w sensie rozgrzewki, a nie temperatury).



Trzymamy smakołyk przy boku wierzchowca (można go nawet dotykać), jak najbliżej zadu. Ważne jest, żeby koń/kuc nie ,,oszukiwał" zginając przednie nogi. Ćwiczenie powtarzamy z drugiej strony.


Trzymamy smakołyk na wysokości pęciny (kula/wtbrzyszenie nad kopytem) tylniej nogi. Pilnujemy, żeby koń/kuc nie pomagał sobie uginaniem nóg. To samo z drugiej strony.


Podnosimy smakołyk przed koniem jak najwyżej może po niego sięgnąć. Wydawałoby się, że wysoko, ale z moich obserwacji wynika, iż nierozciągnięty koń nie podniesie zbyt wysoko łba w górę. No i oczywiście pilnujemy, żeby rumak nie próbował oszukać np. wchodząc na nas i wykorzystując chwilę obniżenia wysokości, na której znajduje się przysmak (pomysł Szafiry).

Było jeszcze coś z wkładaniem przysmaku między przednie nogi, ale już tego nie pamiętam, a realizowanie tego przy zapale Szafiry jest po prostu niebezpieczna.




No i pysznego tłustego czwartku!

wtorek, 2 lutego 2016

2 II 2016r.

Mama stwierdziła, że mogłabym jeździć częściej przez ferie, co chyba ma zrekompensować mi wyjazd do Klonka.
Dzisiaj pierwsza dodatkowa jazda, w czwartek druga (nie wiem czy w weekend wsiądę).
Spodziewałam się Szronki ale... Niespodzianka! Miałam Szafirę!
Było świetnie. Kucorka była trochę mniej wyścigowa niż zwykle w okresie zimowym i o wiele łatwiej dała się prowadzić w galopie, chociaż też nie bez prób zjechania z wyznaczonej przeze mnie trasy. Jechałyśmy drągi na galop ułożone do wolty i zwyczajne drągi na galop. Za to dowiedziałam się, iż raczej nie będę skakać aż do odznaki, chyba, że wykupię jazdę z właścicielem stajni za 100 złotych. To nie wróży zbyt dobrze, bo ostatnią przeszkodę w siodle pokonałam w wakacje, z okropnym półsiadem. Na drągach też miałam wrażenie, iż za bardzo wychylam się do przodu. A ta jazda z właścicielem to jakiś absurd... Rekreacyjnie już nie można poskakać? Kiedyś się dało, ale wtedy z jakiś powodów nic takiego nie robiliśmy. Bo nie wydaje mi się, żebym ciągle była w aż tak słabych grupach...
A, i zapomniałam, zdjęcie Szronki (też nie moje):
Szronka :D