czwartek, 31 marca 2016

o 29 II 2016r.

Miałam jazdę na klaczce siostry z mamą.
Wyszłyśmy na dwór, nikt poza nami nie jeździł. Jazda udana :) Trochę mi się arabka w galopie rozpędzała. Zdecydowanie czuć różnicę między jej lekkim krokiem, a fule Szafiry. Skoro już o Szafce mowa...
To dam zdjęcie (:


Nie udało mi się wyprowadzić jej na dwór. Wciąż się boję, że nie potrafię jej juź utrzymać :c

poniedziałek, 21 marca 2016

z 19 III 2016r.

Moja siostra miała spotkanie do bierzmowania o 13, więc ja wsiadłam na jej konisię.
Starałam się jak najwięcej zrobić sama, bo zauważyłam, że zazwyczaj ktoś mnie we wszystkim wyręcza.
Od pierwszego stępa widać było, iż klaczka jest dzisiaj żwawsza. Najpierw ćwiczyłam ćwiczebny. Szczerze mówiąc, to była masakra. Kiedyś zdarzało się, że w pełnym siadzie czułam się nawet pewniej niż anglezując. Dzisiaj mogłam o tym jedynie pomarzyć. Cała latałam, zwłaszcza nogi. Musiały sobie ze strzemion powypadać.
Potem  przećwiczyłam przejazd.
Na końcu miały być skoki. Nie chciało mi się dzisiaj skakać. Trochę martwiłam się, że może to strach, ale chyba po prostu mi się nie chciało i już. A tyle się w rekreacji na te skoki naczekałam.
Pani ustawiła mi identyczny parkur co poprzednio, od razu z przeszkodami. Z tym, że w stacjonacie były dwa drągi pod sobą, ale to bez większej różnicy. Najpierw sama stacjonata i krzyżak, potem całość z jednym dodanym elementem, który podobno jest wymagany na odznace - koło w półsiadzie galopem i zatrzymanie między M a B. Serce podchodziło mi do gardła gdy zbliżałyśmy się do oksera, ale arabka przeszła go nadzwyczaj gładko. Tylko się nie zmieściłem z zatrzymaniem, zapomniałam, że mam zrobić coś więcej niż przejść do stępa.
Później bez koperty. Następnie wszystko. Mam jechać szybko, jestem zbyt spięta, jak się rozluźniłam po przeszkodach było dobrze. Jeszcze raz (oczywiście z przerwami). Raz mi się po okserze potknęła, raz mną rzuciło, lecz, chociaż czułam, iż w każdej chwili mogę spaść, wciąż siedziałam na koniu. Ostatni raz był, jak twierdziła instruktorka, najlepszy, szybko szła, co przekładało się na skoki.
Na rozkłusowaniu jeszcze przestraszyła się stacjonaty, ale to tam (;
Jazda definitywnie udana. A następnego dnia klacz była tak niegrzeczna, że aż trenerka wsiadła (;
No i masa reklam:
Moje blogi
Dynamiczne Stado;
Srebrne Stajnie
Wataha mojej siostry
Polecam
Watahę Wodnej Pieśni
Strasznie się w to wkręciłam. Jestem tam Nathing jak coś (;

Wasza
Nathing

poniedziałek, 14 marca 2016

z 13 III 2016r.

Znów wsiadłam na klacz siostry. Chyba będę już tak jeździć.
Jeździłyśmy na dworze. Nigdy nie miałam problemu z rozruszaniem tej arabki w kłusie, ale mimo to czułam, że wczoraj była o wiele żywsza niż zwykle. Na początku nikt nam nie przeszkadzał, tylko pomocnik właścicielki chodził z Belle Fleur, a potem zniknęli na moment, żeby wrócić znów bez siodła na koniu. Później przyszła instruktorka z Szafirą, jej siostra ze Szronką na lonży, potem z Alaską... Mimo wszystko generalnie nie było zbyt tłoczno. Poza tym nasz plac jest ogromny (:
Kiedy nadszedł czas galopu pani najpierw kazała mi przejechać woltę w ćwiczebnym i zrobić na niej zagalopowanie. Parę przejść do kłusa i zagalopowań też było. Odkryłam, że świetnie zmienia się na niej nigę, choć bryka.
Podczas odpoczynku w stępie pani ułożyła drągi na kłus zkrzyżaczkiem na końcu i 2x drągi na galop. Zakłusowałam, uspokoiłam ją, jedziemy. Z lewego najazdu przejechałyśmy dragi ze skokiem na końcu, galopem daleeko od żółtej reklamy (koło F) najazd na  pierwsze drągi, miało być przejście do kłusa, żeby zmienić nogę, ale trenerka krzyczy: ,,Jedź, jedź, zmieniła!", no od narożnika to jadę na drugie. Trochę nią skręcałam przed, ale... (;
Jeszcze raz przejechałyśmy, odpoczynek. Pani zrobiła na końcu pierwszych drągów stacjonatę (przeszkoda z płaskim drągiem, to co skaczę na Szafirze). Przejechałyśmy tak samo. Klacz leciała nad wyraz przyjemnie, chociaż to był bardziej lot niż skok. Ciężko to opisać.
Kolejny odpoczynek, instruktorka zrobiła mi oksera na końcu drugich dragów (dwie stacjonaty tuż za sobą o drągu na tej samej wysokości, tworzące jedną przeszkodę). Również było dobrze. I kolejne rozstępowanie. Pani podwyższyła (o wiele) krzyżaczka. Jedziemy. Potem podwyższyła wszystkie przeszkody. Uprosiłam ją, żebym mogła przejechać trasę po galopie Szafiry (trochę mało mi było miejsca xD), na którą swoją drogą ktoś w końcu musiał wsiąść, bo nie wydawało mi się, żeby brykała. Niestety nie widziałam żadnego z jej zagalopowań, sama nie wiem jakim cudem.
Przejechałyśmy wszystko jeszcze raz, znowu, jak przy każdym przejeździe z resztą nie musiałam przechodzić do kłusa. Skoki, to jest to!
Pani podwyższyła wszystko znowu (gdyby krzyżaczek był stacjonatą to drąg byłby napradę wysoko). Szacując było to ok. 60cm (na zdjęciu z Szafirą skaczemy ze 30). Krzyżaczek normalnie, ze stacjonatą poszło już gorzej, czułam, iż jej trochę zawadzam. Jadę okser, przeskakuję, jestem już na ziemi i takie nie, nie, nie, gleba. Strasznie mnie potem tylnia część bolała przy wstawaniu siadaniu, schylaniu się i tym podobnym. Przeszłam się chwilę na nogach, bo jakoś dziwnie bolały mnie plecy, jak przy bandzie. Wsiadłam, pokłusowałam ją, zrobiłam znowu krzyżaczek i sama nie wiem jakim torem najechałam na okser. Dobrze, że go przeskoczyłam, bo trochę się bałam, inaczej skończyłoby się pewnie podobnie jak z bandą.
Jeszcze stęp, kłus, stęp w derce. The end.
Spokojnie, czuję się całkiem normalnie, nie zwariowałam po tym upadku (;
Nathing

wtorek, 8 marca 2016

o 7 III 2016r.

Jeszcze nie opisałam niedzielnej jazdy. Już to nadrabiam (:
Wsiadłam na klacz mojej siostry. Lekcja była tym razem z trenerką mojej siostry, raczej już nie będę jeździć z tą rekreacyjną.
Było okej, chociaż przekonałam się, że jeszcze nie wszystko wróciło do normy.
W kłusie dociskałam ją ile mogłam, naprawdę pędziła, ale pani tylko: ,,Dodaj", ,,Nie bój się użyć bata", ,,Niczym nie różni się od Szafiry czy Monety", ,,Zdenerwuj się na nią trochę".
Sama jednak czułam, że jakoś słabo szło mi używanie łydki. Zwłaszcza w galopie. Strasznie wolno galopowała, czuło się to zwłaszcza w półsiadzie, który instruktorka co chwilę kazała mi robić. Ale ni stąd ni z owąd nie umiałam użyć łydek.
Jeździłyśmy drągi i zrobiłyśmy parę wolt w galopie. Na początku obawiałam się, iż nie wykręcę, ale arabki jak wiadomo są bardzo zwrotne i szło bez problemu. Wszystko świetnie, tylko przy wjeżdżaniu czułam się, jakbyśmy zaraz miały wpaść na bandę. Moźe to przez to, że klacz trochę się kładła na zakrętach. I zawsze skręcałam w lewo. W prawo wrażenie, że za chwilę nastąpi kraksa jeszcze się potęgowało.
W końcu powiedziałam sobie ,,No pojedź w to prawo" i oczywiście akurat wtedy zakończyła drągi nogą na lewo (; Na zakręcie jednak samoistnie ją zmieniła.
Tak kilka razy z przerwami. Odpoczęła i znów zakłusowanie. Co chwilę podskakiwała jak do galopu, no ale okej, stopuję ją, jadę sobie dalej. I wtedy ,,Zagalopowanie!". Ja się zabiję. I znowu drągi. Trochę mi czasem ,,gasła", raz już nawet pozwoliłam jej samej zrobić zagalopowanie, bo ja ją wstrzymuję, sama robię, fule nie było jak przechodzi do kłusa i już sama poszła.
Kolejny odpoczynek. Kłus. Nadal podskakuje i próbuje sobie podgalopować, ale jadę dalej. Parę kółek było, kiedy pani każe nam znów na te drągi wjechać i na końcu zrobiła przeszkodę. Prawie skoku nie czułam, ale jednak pierwszy raz od wakacji :') (Jakie ja potem zakwasy miałam!) Znów powtarzałyśmy to ćwiczenie. Przed wjazdę na drągi próbowałam ją uspokoić, chociaż było to trudne gdyż tuż przed nimi miałyśmy narożnik. Z drugiej strony czułam pewną ulgę, bo na drągach się wyciszała i nie próbowała już stosować samowolki.
Na rozkłusowaniu była już spokojna i w ogóle nie podskakiwała.
Moja siostra robiła zdjęcia z których wynika, że nie kładę się już tak na szyi konia w skoku. Czyli ogółem jazda udana :) Prawie...
I wszystkiego najlepszego dla pań! Jestem coprawda jedną z nich, ale co z tego.
Nathing