piątek, 24 czerwca 2016

Nieobecność

Przepraszam, że nie było mnie przez tak długi okres. Wyjeżdżam na całe wakacje, ale potem wrócę (;

wtorek, 24 maja 2016

z 22 VI 2016r.

Przepraszam Was, że tak długo nie byłam aktywna. Na zdjęcia, niestety, musicie jeszcze poczekać, gdyż są na komputerze siostry - mój w naprawie - a przez ich ilość potrzebuję go na więcej czasu.
Nie opisałam również poprzedniej jazdy - arabka bała się wszystkiego i brykała porządnie, a ja zrobiłam po raz pierwszy stuprocentową lotną  i spadłam na końcowym rozkłusowaniu przez mijaną milionowy raz reklamę.
W tytułową niedzielę znów wsiadłam na klacz mojej siostry. Było nieco tłoczno, co mi naprawdę przeszkadza (zastanawiam się jak ja sobie poradzę na rozprężalni), ponieważ zawszę się boję, iż się zderzymy i dość trudno mi nie być niezdecydowaną, w którą stronę jechać, a także skupić sie na ćwiczeniu.
Tym razem pracowałam nad wszystkimi moimi wadami - nacisk na strzemiona i przede wszystkim ręce... O taak, z nimi mam problem. Jak niby można trzymając łokcie przy sobie mieć resztę ręki z dłońmi luźno? Mimo to moja postawa poprawiła się zdecydowanie i szło mi nieźle. Dużo lepiej działały również moje łydki przy wypychaniu konia w zakręcie.
Przy prawym dolnym zakręcie w lewo arabka próbowała mnie wywieźć. Raz jej się udało, bo znowu zadziałaał moja podstawowa obawa - ,,już nie zdążymy skręcić". No i jechałyśmy prosto na płot, a z takim rzeczami mam dość traumatyczne wspomnienia... Instruktorka poradziła mi,  żebym najwyżej zatrzymała się tuż przed ogrodzeniem - następnym razem kombinowała mocniej i tak właśnie się stało. A więc mam już stuprocentową pewność - jeśli koń jest normalny (słyszałam o takim, który wszedł na traktor) to zatrzyma się przed barierą - zdąży. Uprzedzając komentarze - nie jest to tak samo pewne, kiedy trzeba się zdać na tę zasadę po raz pierwszy.
Potem już mniej myślała o wykolegowywaniu mnie.
W pewnym momencie naprawdę ładnie się składała - sama - i przez dość długi czas. Mi samej przestało tak wychodzić składanie :c
Pod koniec pani ustawiła jeszcze drągi, a później krzyżaczka z kłusa. Nie miałam ochoty na skoki - podejrzewam, że ta niechęć jest przez stres wywołany samym jechaniem na przeszkodę. I było... Świetnie! Po raz pierwszy od wakacji jechałam na przeszkodę normalnie, żadne och i ach - skaczę. Znowu dzielę skok na trzy etapy - jadę na przeszkodę, leecę, jadę dalej.
Po prostu cyułam, że skaczę, to było ekstra (że się tak wyrażę), a za razem nic nie zwykłego. Po prostu... lecę :D
Mam ochotę krzyczeć, ale postanowiłam nie zapisywać całej strony literką ,,a".
Było gorąco, więc zrobiłam 15 minutowe rozstępowanie, przez większość czasu bez siodła i z koniem w ręku, a także zmoczyłam jej poza ścięgnami również szyję i grzbiet pod siodłem, oczywiście oblewając sobie całe spodnie.
Myślę ciągle o Szfirze i znów marzą mi się skoki na niej... Może uda mi się uzbierać te 3 - 4 godziny jeszcze w tym tygodniu i zapisać się na jazdę. Rekreacja niby nie może skakać, ale takie na najniższej dziurce lub pół leżące drągi... Czemu nie?
Jest również zła widomość - instruktorka, z którą zwykle jeździłam rekreacyjnie odchodzi. Nie będzie uczyć w żadnej stajni. To potwierdzona informacja ;~;

Pozdrawiam,
Wasza Nathing

środa, 11 maja 2016

Wróciłam!

Wybaczcie, że jednak moich przygód nie opisałam, ale niestety wciąż podlegam rodzicom i cóż, siła wyższa. Jeździłam aż dwa razy na Fresi, w niedziele, ale poza jednym niziutkim krzyżackiem nie działo się nic ciekawego.
Mam nadzieję, że wynagrodzi Wam moją nieobecność masa zdjęć - w tym naprawdę sporo świetnych i dwa do kalendarza (mówiłam, że planuję coś takiego zrobić?) - oraz nowy wystrój, które pojawią się już niedługo.
Wasza
Nathing

czwartek, 28 kwietnia 2016

28 IV 2016r.

Dzień w szkole był dobry, nawet świetny, ale byłam jakaś zmęczona i nie miałam najmniejszej ochoty na tę tak wyczekiwaną jazdę. Wystarczyło jednak wejść do Szafiry, żeby stało się jasne, dlaczego tak o tej lekcji marzyłam. Wystarczyło dotknąć Szafiry, pogładzić ją po pysku, przesunąć dłonią po grubej kucowej szyi, a wracała ochota do słonecznego życia.
Co ważne - pułhucułka poznaje moje kroki, choć to akurat widać było lepiej kiedy mijałam ją po jeździe, w czasie na danie marchewki. Ucieszyła się jakby na mój widok, co wtedy oczywiście odebrałam jako pozytywny znak, chociaż raczej poznała, że w końcu wyjdzie i będzie mogła mnie zmieszać z błotem. A widać było po prostu po niej, że miała dziś ochotę na samowolkę.
Niestety, nie miała okazji, gdyż jakoś nie mogłam się wybrać - a to Gaja (mówiłam Wam, że mamy pierwszego pociągowca?) stoi, to wyjmę to, a to szczotki są, to te schowam... W końcu i tak wyczyściłam ją w boksie. Szkoda, była idealna pogoda do zrobienia tego na zewnątrz.
Straciłam poczucie czasu i kiedy byłam pewna, że mam jeszcze piętnaście minut na ubranie, była osiemnasta.
Wyprowadziłam ją, bo miałam siodło i ogłowie na belce (stojaku) na dworzu, a ochraniacze pod spodem. Nie mogłam jej jednak zatrzymać - nie chodziło konkretnie o to, że jakoś inaczej szła, to nie było aż tak mocne. Po prostu zatrzymanie trwało (że się tak wyrażę) trochę drogi, a kiedy już stawała była tuż pod skarpą, więc oczywiście znów dodawała. Musiałam wtedy skręcać, bo nie mogła ani wejść na skarpę, ani jeść z niej zielska i łaziłyśmy w kółko. Wróciłam więc do boksu (podminowana) i wyprowadziłam ją na ogłowiu.
Oczywiście jak my byłyśmy gotowe pani poszła z Gają na spacer do lasu. Dopasowałam wszystko i chodziłam z Szafką w ręku. Musiałyśmy się minąć, kiedy obchodziłam Minę. Pani przyszła - wsiadam.
Jazda niby taka jak poprzednio, ale czułam się taka niedoskonała. Nie zrozumcie mnie źle, nigdy nie uważałam się za doskonałą, lecz tym razem wydawało mi się, że robię w czymś ogromny błąd i nie mogę go wykryć ani poprawić. Poprzednio mogłam wszystko, teraz - nie mogłam nic. Przynajmniej tak się czułam.
Może to kwestia przyzwyczajenia, bo pierwszy kłus nie wydawał mi się taki wolny. Na drugim jeździłyśmy razem z Agentką (koń) drągi nawpół podniesione, jak do minimalnych krzyżaczków. Niby odpowiednio przygotowana kucorka powinna to przechodzić, ale miło było znów poczuć, jak skacze (:
Galopowałam z Agentką naraz. Wolsłabym zrobić to sama, ale nie chciałam się wycofywać. Strach miał milczeć, nawet ta minimalna obawa, że wjadę kasztance w zad. W odstępach powinno się udać. Jeździłyśmy drągi na dwa foule, jeśli się nie mylę. Próbowałam zagalopować ze stępa, choć kiedy robiłam to po raz pierwszy lepiej mi szło. Nie zakłusowywała wtedy. Jechałam trochę na wodzach, bo Szafirka wydawała się nie do zatrzymania, choć nie pędziła.
Miałam trochę problemów z kręceniem, ale to już kwestia wymierzenia. Klacz rozpędzała się na drągach, ale... nie było źle. Nawet lepiej. O wiele lepiej. Kiedy pani kazała mi zrobić woltę miałam ochotę powiedzieć jej to samo co na Misjonarzu, ale wykręciłam jedną, i drugą, żeby zrobić odstęp pomiędzy nami a Agentką.
Cóż powiedzieć? Jazda dobra, ale nie było tego entuzjazmu.
Instruktorka potwierdziła, że za 7godzin pracy z końmi jest darmowa jazda, więc będę w stajni przez cały długi weekend, łącznie z trzema dniami matur. I tu pytanie do Was:
Opisywać to?

Wasza zmęczona
Nathing

sobota, 23 kwietnia 2016

z 22 IV 2016r.

Klacz mojej siostry znów (zrobił się już strupek, ale założyliśmy siodło i się odnowiło) była obtarta przy popręgu i jeździła bez siodła, a naszej trenerki, jak okazało się w ostatniej chwili, nie było w niedzielę i nie wsiadłam. Odbiłam to sobie wczoraj na Szafirze. W końcu! Nie mogłam się doczekać. Na początku zapisałam się na czwartek, lecz miałam wtedy wizytę w przychodni (bilans do szkoły) i pani przełożyła lekcję na piątek, przez co przez cały ten dzień myślałam tylko o tym. Szafira! Nareszcie wsiądę na tego kucora.
Wyciągnęłam szafirowy czaprak, ukryty przed mamą, odkąd zasugerowała oddanie go naszej arabce (zgadnijcie gdzie go ukryłam) i sprzęt, po czym zabrałam półhucułkę na dwór. Jest dziwnie grzeczna ostatnio...
To czyszczenie poza stajnią to taki nasz rytuał, nazywany prze ze mnie ,,Rodeem". Uwielbiam się z nią droczyć i szarpać, a ona łatwo się niecierpliwi. Zazwyczaj przy kopytach. Wtedy zaczyna łazić, wkładając w to całą swoją siłę i potrzeba specjalnego szychtu, żeby ją przystopować. Jeśli nigdy nie mieliście na ziemi wrażenia, że któregoś rumaka nie da się zatrzymać, to naprawdę nie wiecie, co potrafi Szafira.
A tym razem była jakimś aniołkiem. Na początku tylko próbowała jeść ze skarpy, chociaż nic dziwnego, przecież ten żarłok miał roślinność pod nosem, ale później była wychowana jak nigdy. Może dlatego, że kopyta zrobiłam na początku.
Na jeździe nie udało mi się jej złożyć, mimo, że chodziła w gumach. Trudno by było, skoro nie mogłam tego zrobić na ziemi, jak nawet z Tęczą mi wyszło. Instruktorka powiedziała, że to ,,kłoda" i nie uda mi się.
Miałam też problem z trzymaniem nadgarstków pionowo. Strasznie przeszkadzał mi w tym bat (który, swoją drogą, okazał się niepotrzebny).
Kłus był wolny. Coprawda wbrew temu, czego się obwaiałam,  nie miałam problemu z ruszeniem jej i czułam, że idzie żwawo, ale to było wolne. Mogłam dodać, ale wtedy pani krzyczała: ,,Nie pozwalaj jej się rozpedać".
Nie licząc paru pierwszych zagapień wręcz od razu rozpoznawałam na którą nogę jadę, co jest u mnie nie bywałe, zwykle potrzebuję na to aż za dużo czasu. Musiałam też ją czymś zająć, bo ,,jak będziesz jechać prosto to będą jej przychodzić do głowy głupie pomysły", jak twierdziła instruktorka,  więc ciągle robiłyśmy wolty i zmiany kierunku, przy drugim kłusie drągi, przejścia, zatrzymania. Ćwiczebny nie był na niej taki straszny. Gorzej szedł mi półsiad.
Pierwszy galop to było takie ,,Co to jest?!". Odzwyczaiłam się od kucyków. Za to skręcanie szło nam aż nadto dobrze, żadnych typowo szafirowych problemów. Jeździłyśmy dwa drągi.
Przy drugim galopie już się niemalże przyzwyczaiłam do jej ,,dziwnego" rytmu i świetnie szły nam najazdy na drągi.
Ostatni kłus na rozluźnienie, był naprawdę przyjemny. Pochyliłam się trochę, żeby oddać jej wodze i automatycznie zrobiłam półsiad. Dopiero polecenie instruktorki zmusiło mnie do anglezowania.
Na rozstępowanie pani zdjęła nam gumy i udałyśmy się na spacer do lasu. Trenerka powiedziała, że niepotrzebne mi jest składanie jej. I miała rację. Teraz wydaje mi się, że to tylko zbędne pokazanie jej swojej wyższości. Mimo wszystko chciałabym ją kiedyś tego nauczyć.
Po lekcji opłukałam jej jeszcze nogi i wprowadziłam do boksu. Zapomniałam marchewki :c Za to dzisiaj dostała dwie (w tym pół zużyłam na gimnastykę).
Najprzyjemniejsza jazda, jaką kiedykolwiek miałam. Żadnych większych błędów zajmujących całą lekcję, Szafira grzeczna. Wydawało mi się, że mogłabym zrobić z nią wszystko. Naprawdę przyjemnie mi się z nią współpracowało (zwłaszcza ten ostatni kłus), może jej ze mną też.
Mam wrażenie, że Szafira zaczyna uznawać mnie za wyższą w hierarchii, a przede wszystkim... akceptować mnie.
Moja siostra trochę popsuła swoją klaczkę na pysku, dzisiaj na długo musiała wsiąść na tę arabkę trenerka. Widziałam jak siwka wysoko podnosiła jej głowę. Moja siostrę chce poćwiczyć i nie mam jutro jazdy. Znowu. Za to wsiadam na Szafirę w czwartek. Od ostatniej jazdy myślę tylko o tym, żeby znowu wsiąść.

Zapamiętać, 18.00 💙

Wasza rozanielona
Nathing

piątek, 15 kwietnia 2016

z 10 IV 2016r.

Już prawie tydzień z tym zalegam.
Jazda bez siodła, bo klaczka ma obtarcie w okolicach popręgu.
Na stepie było bardzo przyjemnie i wydawało mi się, iż tak samo będzie wyglądał kłus, ale pani wzięła mnie na lonżę i po chwili zorientowałam się, że to była naprawdę dobra decyzja. Po naprawdę krótkiej chwili  instruktorka zarządziła przejście do stępa (bez nadmiernego użycia wodzy) i szło mi naprawdę opornie (potem było lepiej). Znowu zakłusowałyśmy i po jeszcze chwili anglezowania pani pozwoliła mi przejechać ćwiczebnym. Później naprawdę o wile łatwiej się anglezowało.
W końcu trenerka kazała mi puścić wodze. Mimo, że i tak trzymałam je luźno miałam przed tym trochę oporów - po prostu dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Ale puściłam je. Przy niektórych bardziej wybijających krokach czułam się, jakbym miała spaść. Właśnie powiedziałam sobie: ,,No trudno, jadę" i niemalże utwierdziłam w tym przekonaniu, kiedy poczułam, że lecę. próbowałam się jeszcze złapać grzywy, ale ma ją tak rzadką, iż od początku kłusa nie mogłam znaleźć w niej uchwytu. Po locie jak zwykle okraszonym instynktem krzyczącym ,,Nie, nie, nie!" porządnie uderzyłam w ziemię.
Nie mogłam oddychać, ale zdarzyło mi się to już kiedyś - jak spadłam z Alaski, kiedy byłam młodsza, i pani pochwaliła mnie mamie, że nie płakałam, a ja tak naprawdę chciałam to w pierwszym odruchu zrobić,  tyle że do płaczu potrzebne jest naprawdę dużo tchu - więc nie wpadłam w panikę. Sam fakt, że bez oddychania czułam się normalnie był pocieszający. Natychmiast się podniosłam, ale przypomniałam sobie co kazała mi zrobić właścicielka, wtedy właśnie, gdy spadłam z Alaski i usiadłam. Usiłowałam wciągnąć powietrze do płuc, a wtedy wydobywał się charkot, jakbym chciała krzyczeć, powiedzieć coś do właśnie zbliżającej się pani... A może właśnie chciałam?
Dość długo trwało (jak na mnie, czyli nie więcej niż tyle co energicznie przejście dwa razy krótszej ściany), zanim poczułam się na siłach, żeby wsiąść. Tym razem nie robiłyśmy już eksperymentów z rękami, za to było mi o wiele wygodniej. Zagalopowałyśmy, chociaż wtedy pani zapięła uwiąz na szyi arabki. Galopowałam już bez siodła na Fidze (był to w ogóle jeden jedyny raz, kiedy na niej zagalopowałam) i od tego czasu nic się nie zmieniło - wciąż jest tak wygodny, o wiele wygodniejszy od kłusa, a z ,,trzymajką" to już w ogóle.
Ogółem jazda przyjemna, chociaż poszłam w rozsypkę.
Znowu zmienił się termin, w którym nasza stajnia jedzie na brązową odznakę. Z 2 kwietnia, na 18, a teraz dowiaduję się, iż w maju albo czerwcu, na początku wakacji. Mama nie chce czekać do wakacji, więc mogę jej nie zdać w tym półroczu. Stwierdziłam, że po BOJ wykupię sobie jazdę w rekreacji na Szafirze, ale jak się okaże, że nie w maju to chyba zrobię to już przed.


Przepraszam za powtórzenia, których jest tu masa...
Nathing

czwartek, 31 marca 2016

o 29 II 2016r.

Miałam jazdę na klaczce siostry z mamą.
Wyszłyśmy na dwór, nikt poza nami nie jeździł. Jazda udana :) Trochę mi się arabka w galopie rozpędzała. Zdecydowanie czuć różnicę między jej lekkim krokiem, a fule Szafiry. Skoro już o Szafce mowa...
To dam zdjęcie (:


Nie udało mi się wyprowadzić jej na dwór. Wciąż się boję, że nie potrafię jej juź utrzymać :c

poniedziałek, 21 marca 2016

z 19 III 2016r.

Moja siostra miała spotkanie do bierzmowania o 13, więc ja wsiadłam na jej konisię.
Starałam się jak najwięcej zrobić sama, bo zauważyłam, że zazwyczaj ktoś mnie we wszystkim wyręcza.
Od pierwszego stępa widać było, iż klaczka jest dzisiaj żwawsza. Najpierw ćwiczyłam ćwiczebny. Szczerze mówiąc, to była masakra. Kiedyś zdarzało się, że w pełnym siadzie czułam się nawet pewniej niż anglezując. Dzisiaj mogłam o tym jedynie pomarzyć. Cała latałam, zwłaszcza nogi. Musiały sobie ze strzemion powypadać.
Potem  przećwiczyłam przejazd.
Na końcu miały być skoki. Nie chciało mi się dzisiaj skakać. Trochę martwiłam się, że może to strach, ale chyba po prostu mi się nie chciało i już. A tyle się w rekreacji na te skoki naczekałam.
Pani ustawiła mi identyczny parkur co poprzednio, od razu z przeszkodami. Z tym, że w stacjonacie były dwa drągi pod sobą, ale to bez większej różnicy. Najpierw sama stacjonata i krzyżak, potem całość z jednym dodanym elementem, który podobno jest wymagany na odznace - koło w półsiadzie galopem i zatrzymanie między M a B. Serce podchodziło mi do gardła gdy zbliżałyśmy się do oksera, ale arabka przeszła go nadzwyczaj gładko. Tylko się nie zmieściłem z zatrzymaniem, zapomniałam, że mam zrobić coś więcej niż przejść do stępa.
Później bez koperty. Następnie wszystko. Mam jechać szybko, jestem zbyt spięta, jak się rozluźniłam po przeszkodach było dobrze. Jeszcze raz (oczywiście z przerwami). Raz mi się po okserze potknęła, raz mną rzuciło, lecz, chociaż czułam, iż w każdej chwili mogę spaść, wciąż siedziałam na koniu. Ostatni raz był, jak twierdziła instruktorka, najlepszy, szybko szła, co przekładało się na skoki.
Na rozkłusowaniu jeszcze przestraszyła się stacjonaty, ale to tam (;
Jazda definitywnie udana. A następnego dnia klacz była tak niegrzeczna, że aż trenerka wsiadła (;
No i masa reklam:
Moje blogi
Dynamiczne Stado;
Srebrne Stajnie
Wataha mojej siostry
Polecam
Watahę Wodnej Pieśni
Strasznie się w to wkręciłam. Jestem tam Nathing jak coś (;

Wasza
Nathing

poniedziałek, 14 marca 2016

z 13 III 2016r.

Znów wsiadłam na klacz siostry. Chyba będę już tak jeździć.
Jeździłyśmy na dworze. Nigdy nie miałam problemu z rozruszaniem tej arabki w kłusie, ale mimo to czułam, że wczoraj była o wiele żywsza niż zwykle. Na początku nikt nam nie przeszkadzał, tylko pomocnik właścicielki chodził z Belle Fleur, a potem zniknęli na moment, żeby wrócić znów bez siodła na koniu. Później przyszła instruktorka z Szafirą, jej siostra ze Szronką na lonży, potem z Alaską... Mimo wszystko generalnie nie było zbyt tłoczno. Poza tym nasz plac jest ogromny (:
Kiedy nadszedł czas galopu pani najpierw kazała mi przejechać woltę w ćwiczebnym i zrobić na niej zagalopowanie. Parę przejść do kłusa i zagalopowań też było. Odkryłam, że świetnie zmienia się na niej nigę, choć bryka.
Podczas odpoczynku w stępie pani ułożyła drągi na kłus zkrzyżaczkiem na końcu i 2x drągi na galop. Zakłusowałam, uspokoiłam ją, jedziemy. Z lewego najazdu przejechałyśmy dragi ze skokiem na końcu, galopem daleeko od żółtej reklamy (koło F) najazd na  pierwsze drągi, miało być przejście do kłusa, żeby zmienić nogę, ale trenerka krzyczy: ,,Jedź, jedź, zmieniła!", no od narożnika to jadę na drugie. Trochę nią skręcałam przed, ale... (;
Jeszcze raz przejechałyśmy, odpoczynek. Pani zrobiła na końcu pierwszych drągów stacjonatę (przeszkoda z płaskim drągiem, to co skaczę na Szafirze). Przejechałyśmy tak samo. Klacz leciała nad wyraz przyjemnie, chociaż to był bardziej lot niż skok. Ciężko to opisać.
Kolejny odpoczynek, instruktorka zrobiła mi oksera na końcu drugich dragów (dwie stacjonaty tuż za sobą o drągu na tej samej wysokości, tworzące jedną przeszkodę). Również było dobrze. I kolejne rozstępowanie. Pani podwyższyła (o wiele) krzyżaczka. Jedziemy. Potem podwyższyła wszystkie przeszkody. Uprosiłam ją, żebym mogła przejechać trasę po galopie Szafiry (trochę mało mi było miejsca xD), na którą swoją drogą ktoś w końcu musiał wsiąść, bo nie wydawało mi się, żeby brykała. Niestety nie widziałam żadnego z jej zagalopowań, sama nie wiem jakim cudem.
Przejechałyśmy wszystko jeszcze raz, znowu, jak przy każdym przejeździe z resztą nie musiałam przechodzić do kłusa. Skoki, to jest to!
Pani podwyższyła wszystko znowu (gdyby krzyżaczek był stacjonatą to drąg byłby napradę wysoko). Szacując było to ok. 60cm (na zdjęciu z Szafirą skaczemy ze 30). Krzyżaczek normalnie, ze stacjonatą poszło już gorzej, czułam, iż jej trochę zawadzam. Jadę okser, przeskakuję, jestem już na ziemi i takie nie, nie, nie, gleba. Strasznie mnie potem tylnia część bolała przy wstawaniu siadaniu, schylaniu się i tym podobnym. Przeszłam się chwilę na nogach, bo jakoś dziwnie bolały mnie plecy, jak przy bandzie. Wsiadłam, pokłusowałam ją, zrobiłam znowu krzyżaczek i sama nie wiem jakim torem najechałam na okser. Dobrze, że go przeskoczyłam, bo trochę się bałam, inaczej skończyłoby się pewnie podobnie jak z bandą.
Jeszcze stęp, kłus, stęp w derce. The end.
Spokojnie, czuję się całkiem normalnie, nie zwariowałam po tym upadku (;
Nathing

wtorek, 8 marca 2016

o 7 III 2016r.

Jeszcze nie opisałam niedzielnej jazdy. Już to nadrabiam (:
Wsiadłam na klacz mojej siostry. Lekcja była tym razem z trenerką mojej siostry, raczej już nie będę jeździć z tą rekreacyjną.
Było okej, chociaż przekonałam się, że jeszcze nie wszystko wróciło do normy.
W kłusie dociskałam ją ile mogłam, naprawdę pędziła, ale pani tylko: ,,Dodaj", ,,Nie bój się użyć bata", ,,Niczym nie różni się od Szafiry czy Monety", ,,Zdenerwuj się na nią trochę".
Sama jednak czułam, że jakoś słabo szło mi używanie łydki. Zwłaszcza w galopie. Strasznie wolno galopowała, czuło się to zwłaszcza w półsiadzie, który instruktorka co chwilę kazała mi robić. Ale ni stąd ni z owąd nie umiałam użyć łydek.
Jeździłyśmy drągi i zrobiłyśmy parę wolt w galopie. Na początku obawiałam się, iż nie wykręcę, ale arabki jak wiadomo są bardzo zwrotne i szło bez problemu. Wszystko świetnie, tylko przy wjeżdżaniu czułam się, jakbyśmy zaraz miały wpaść na bandę. Moźe to przez to, że klacz trochę się kładła na zakrętach. I zawsze skręcałam w lewo. W prawo wrażenie, że za chwilę nastąpi kraksa jeszcze się potęgowało.
W końcu powiedziałam sobie ,,No pojedź w to prawo" i oczywiście akurat wtedy zakończyła drągi nogą na lewo (; Na zakręcie jednak samoistnie ją zmieniła.
Tak kilka razy z przerwami. Odpoczęła i znów zakłusowanie. Co chwilę podskakiwała jak do galopu, no ale okej, stopuję ją, jadę sobie dalej. I wtedy ,,Zagalopowanie!". Ja się zabiję. I znowu drągi. Trochę mi czasem ,,gasła", raz już nawet pozwoliłam jej samej zrobić zagalopowanie, bo ja ją wstrzymuję, sama robię, fule nie było jak przechodzi do kłusa i już sama poszła.
Kolejny odpoczynek. Kłus. Nadal podskakuje i próbuje sobie podgalopować, ale jadę dalej. Parę kółek było, kiedy pani każe nam znów na te drągi wjechać i na końcu zrobiła przeszkodę. Prawie skoku nie czułam, ale jednak pierwszy raz od wakacji :') (Jakie ja potem zakwasy miałam!) Znów powtarzałyśmy to ćwiczenie. Przed wjazdę na drągi próbowałam ją uspokoić, chociaż było to trudne gdyż tuż przed nimi miałyśmy narożnik. Z drugiej strony czułam pewną ulgę, bo na drągach się wyciszała i nie próbowała już stosować samowolki.
Na rozkłusowaniu była już spokojna i w ogóle nie podskakiwała.
Moja siostra robiła zdjęcia z których wynika, że nie kładę się już tak na szyi konia w skoku. Czyli ogółem jazda udana :) Prawie...
I wszystkiego najlepszego dla pań! Jestem coprawda jedną z nich, ale co z tego.
Nathing

sobota, 27 lutego 2016

27 II 2016r.

Może najpierw opiszę jazdę czwartkową.
Na hali było trochę koni i, co najgorsze, właściciel na swoim koniu. Zrobił sobie intensywny trening i prawie przez cały czas jeździł drągi w galopie zajmując większość hali.
Sama jazda dobra, choć unikałam kontaktu z końmi jak ognia i wszyscy musieli mi zjeżdżać, bo nie potrafiłam się zdecydować co robić i przy czym jest większa możliwość, że na siebie wpadniemy. Ale ja tak maiałam od zawsze, więc nie ma się zbytnio czym przejmować (muszę to ćwiczyć, ech). Nie mogłam przez to przećwiczyć przejazdu. Pierwszą prostą jakoś przejechałam, ale zapomniałam o wolcie, a co się z tym wiąże, o zagalopowaniu, więc musiałabym mijać właściciela jeszcze raz, na co absolutnie nie miałam ochoty...
Za to przeżyłam swój pierwszy porządny bryk. Z początku nie wiedziałam co to było, dopiero jak mama krzyknęła ,,Brawo!" zorientowałam się, że musiała mi strzelić z zadu.
Ale maminie zdolności instruktorskie i cała ta sytuacja tak mną wstrząsnęły, że nie udało mi się powstrzymać w stajni łez, co przy koniach zdarza mi się naprawdę rzadko, chyba narazie pięć razy razem z ostatnimi...

  • Tuż po sylwestrze kilka lat temu, kiedy Szafira płoszyła się co chwilę, a ja jeszcze nie galopowałam i co tu dużo mówić, bałam się;
  • Po jeździe, jadąc już do domu, bo po którejś lekcji z kolei nie udało mi się zagalopować;
  • Na pamiętnych zawodach, będę musiała je Wam kiedyś opisać
No i dwa ostatnio, więc coś jest nie okej... Może to przez tą panikę po bandowej przygodzie. W każdym razie muszę to szybko zakończyć.

Dzisiaj jeździłam na dworze, bo ładna pogoda była, a siwy biegał luzem po hali. Było świetnie, choć klacz siostry odrobinę się już rozochociła z tymi wysokimi brykami. Pomijając też fakt, iż trochę trudno było (jak zawsze) zwolnić ją po galopie, to było wręcz rewelacyjnie. Nie ma tu za dużo do opowiadania.
Skończę już
Nathing
P.S. Zapraszam na blog wwwdynamicznestado.blogspot.com (:

wtorek, 23 lutego 2016

23 II 2016r. (zaczęłam pisać przed północą)

Moja siostra wyjechała, więc wsiadłam na jej klacz. I po raz pierwszy galopowałam na niej!
Wybaczcie, nie będę używać jej (klaczy) imienia, ponieważ raz je napisałam to siostrzyczka strasznie się wściekła.
Dobrze mi się jeździło. Pierwsze rozstępowanie, właścicielka stajni ,,Ustawcie się do zdjęcia". Systemem: siwek, gniady, siwek, gniady, siwek... Nasza arabka jest akurat siwa. Stanęłam obok gniadoszki Niwy (tak naprawdę nazywa się Norma, choć nie wiem czy ktokolwiek o tym jeszcze pamięta). Mama, która była moją dzisiejszą trenerką, kazała mi ją złożyć do zdjęcia - bo one ją ćwiczą, żeby się składała. Miała kiedyś problemy z chodzeniem pod siodłem (dlatego na nią nie mogłam wsiadać) i biegała z głową do góry, więc instruktorka poradziła im ją składać. Nie było to łatwe, ale efekty przyniosło (po dłuższym czasie). Ja za to złożyłam ją natychmiastowo, według wskazówek mamy:

  • Zewnętrzna wodza napięta;
  • Rękę na wewnętrznej wodzy rozlużniam i zaciskam w pięść i tak wciąż (klacz ta jest bardzo wrażliwa na pysku);
  • Podpukuję wewnętrzną nogą (choć u mnie to...)
Tylko na zdjęciu nie ma oczywiście jej głowy, bo w dół wzięła.
Kłus. Moja mama od razu stwierdza, że kuleje, ale obecne na hali instruktorki mówią: rozkłusuj, potem zobacz. No więc jadę sobie. Szybko orientowałam się, na którą nogę anglezuję, po prostu było to czuć. Jak stwierdziłam - koń cud. Jadę tak szybko jak chcę, kiedy chcę, co chcę. Ze Szronką było podobnie, ale jednak czułam, że zwalnia na siłę, musiałam ją mocno trzymać. Za to przy tej arabce często przyłapywałam się na luźnych wodzach.
Jedyny minus to skręty. Niby wszystko normalnie, lecz kiedy zamierzam zrobić minimalny skręt, bo np. nie chcę, żeby mi zeszła ze ściany to już się nie z nią nie dogadywałam.
Zrobiłam kilka krótkich zakłusowań z przerwami, w końcu przestała kuleć (a ja w stępie odkryłam, iż łatwiej mi ją złożyć na krótszej wodzy). Zaczęłam ćwiczyć przejazd na brązową odznakę, ujeżdżeniowy oczywiście (specjalnie dla Was wkleję go poniżej), narazie bez galopu, bo mama z jakiś powodów nie chciała. Myślałam, że to przez tę początkową kulawiznę, ale chyba nie...
Jechałam go już któryś raz, kiedy przy E, gdzie teoretycznie powinnam zagalopować właścicielka stajni krzyknęła: ,,Galop", no to ja posłusznie, galop! Nie spodziewałam się, że będzie on tak kontrolowany i wolniutki, gdyż widzicie, arabka ta była trenowana niegdyś do wyścigów (okazała się za wolna, ale ma tak świetny rodowód, że do ceny jej poprzedni właściciel dodał jeszcze źrebaka). No i mój pierwszy bryk (;* Niezbyt wysoki, coprawda, ale jednak...
Co do chęci ponownego zagalopowania - było ją widać u klaczki nawet w stępie, ale jedynie sprónowała zrobić je jeszcze raz tuż po przejściu.
Możliwe, że będę na niej BOJ zdawać... Mam mieć na niej więcej jazd, pewnie nawet zamiast tych na rekreacji. Moja siostra nie zniosła tego zbyt dobrze.
I wiecie co? Chociaż sama tego nie zauważyłam, to... TAK! w końcu wróciłam!



*raz chyba bryknęła mi Szafira, ale nie jestem pewna i sama nazywam to ,,podbryknięciem"

JESZCZE TRASA UJEŻDŻENIA do BOJ
KRÓTKA LEGENDA (:
biały - stęp;
fioletowy - kłus (linia przerywana - anglezowany, kropki to ćwiczebny, linia ciągła - półsiad);
zielony - galop;
wielkie kropy - zatrzymanie (w punkcie ,,X" dodatkowo ukłon);
dwie kreski - zmiana nogi
Im bardziej w środku tym później. No i koło w A miało dojeżdżać do ścian i być ŁADNE. Przeszkadzały mi reklamy i narzędzia, więc jak dziwnie zjeżdżam do środka jakby omijając coś, to tak naprawdę jedzie się po ścianie (; Mam nadzieję, że uda się Wam coś z tego wyczytać.

WASZA 
Nathing


P.S. No i zapraszam na resztę blogów, zwłaszcza na ,,Dynamiczne Stado" (;

sobota, 20 lutego 2016

20 II 2016r.

Ferie się skończyły, więc wróciłam do weekendowych jazd.
Miałam Miśka (Misjonarz, koń na zdjęciu tytułowym). Podobno zrzucił niedawno jakąś dziewczynkę, bo go strasznie szarpała, choć moim zdanie po prostu chciał się uwolnić od tego czegoś, co sprawiało mu ból, zrobił unik i bach! Jeździec na ziemi.
U Szronki był weterynarz i, jak się dowiedziałam, możliwe, że ją kupi pewna pani dla swojej córki. Wydaje mi się, iż to idealne rozwiązanie. Będzie skakać. I w końcu ktoś ją pokocha.
Misjonarz zdecydowanie zmienił się, odkąd ostatnio na nim siedziałam. Gdy zjadł sieczkę* odrazu poszedzł do drzwi i gdyby nie moja interwencja pewnie by sobie wyszedł. Próbował to zrobić dopóki pani nie założyła mu kantara i nie przywiązała uwiązem (węzeł bezpieczny, oczywiście) do krat w boksie. Choć nie, źle to wyraziłam - wciąż próbował, ale już nie mógł uciec.
Podczas podpinania popręgu gryzł kogo popadnie. Chciał mnie dziabnąć nawet, kiedy zabezpieczałam strzemiona.
Na szczęście pod względem jazdy pozostał taki sam. Nie bałam się kłusa, chociaż znów po tych wszystkich zwyczajnych koniach wydał mi się dziwny, ale myślałam, że jak pani każe nam zrobić koło w galopie, to chyba się zapytam: ,,Pani sobie żartuje?!". Nie mogłam na nim poprawnie sprawdzić nogi, raz zmieniłam, to oczywiście przedtem była dobra.
Nadszedł moment galopu. Wcześniej galopowała Agentka i Corino (przez ,,k"), więc Misio oczywiście wiedział, co się święci. Zakłusowanie zrobił tak, jakby to było pierwsze fule i ogólnie już był nastawiony na bieganie. Kompletnie się rozsypałam, jak najszybciej wróciłam do stępa i z ciężkim sercem zakłusowałam znowu, a on znów tak podskoczył.
Chciałam się poddać. Miałam ochotę powiedzieć pani, że nie będę na nim galopować. Ale nie byłam jeszcze pewna. Wiedziałam, że to będzie przełom. Ode mnie zależało jednak, w którą stronę. Zbliżaliśmy się do narożnika, w którym miałabym zrobić zagalopowanie. Po prostu... Zrobiłam to. Galop wydał mi się taki zwyczajny, wolny, bezpieczny, mimo, że Misjonarz ma naprawdę dziwny ten chód i to nie kwestia czy galopuje od łopatki, czy od czegoś, po prostu taki ma.
Miałam zadanie. Skończyć z tym. Dodałam, z własnej, nieprzymuszonej woli dodałam. ,,To jestem ja, która galopuję" pomyślałam. Po chwili jednak musiałam siwka zwolnić, bo tak się rozochocił, że sam by tego nigdy nie zrobił.
Instruktorka musiała na chwilę wyjść i akurat jak galop nam zgasł zjawiła się kolejna i zarządziła galop w drugą stronę. Miałam trochę problemu z wjechaniem na ścianę w drugą stronę i skróceniem jego zapędów do jak najszybszego ponownego zagalopowania, bo strasznie się rozpędzał, a jego nie należy szarpać, toteż mimo zachęty trenerki wolałam nie nadużywać wodzy. W końcu zrobiłam zagalopowanie i wszystkie troski zniknęły. Owszem, bałam się, ale to nie była panika, to nie był strach małej dziewczynki, tylko moja własna, lekka obawa, żeby mi się zbytnio nie zapomniał.
Skończyłam galop i przychodzi poprzednia instruktorka, każe mi zrobić galop w prawo. Wyedy ta druga powiedziała, że już był, a pani ,,To jeszcze jeden".
No to zagalopowałam w prawo i mam zrobić koło z drągiem w galopie. Mimo wcześniejszych zamierzeń, zamiast zapytać czy to jakiś żart zebrałam wodze, przytrzymałam go trochę i zakręciłam na woltę. Wydawało mi się, iż dzieli nas zamała odległość od drąga, żebyśmy się zmieścili, ale poszło gładko. Pani mówi, że jeszcze raz, i jeszcze.
Miałam potem trochę problemu ze zwolnieniem go w kłusie, ale wydaje mi się za to, że nie podskakiwałam w galopie tak jak zwykle na nim.
Mogę teraz z pewnością stwierdzić, że choć nie wróciłam całkowicie, to w trzech czwartych jestem już sobą (: I chociaż na jeździe udało mi się nie popłakać, to muszę się przyznać, iż nie udało mi się powstrzymać łez, kiedy opisywałam tą historię.
Dziś, zamiast znów pytać, gdzie się podziewam, to mogę się w końcu normalnie podpisać.

Wasza
Nathing

*Misjonarz jest koniem łykającym i dlatego podczas czyszczenia musi dosatawać sieczkę, a także nie można dawać mu jabłek.

niedziela, 14 lutego 2016

z 13 II 2016r.

Akurat było miejsce, a że zazwyczaj jeżdżę w weekendy, to wsiadłam.
Byłam wcześniej, bo moja siostra musiała przyszykować się na 10.00, a ja byłam zapisana dopiero na 11.00. Poszłam więc do Szafiry, jak zwyklę to robię kiedy mam chwilę wolną.
Stałam sobie właśnie przy drzwiach, gdy kucor pchnął je - nie widziałam jeszcze wtedy w tym nic dziwnego - i pełną parą, mocno, jak to ona potrafi (właśnie to najbardziej kochałam w czyszczeniu jej na zewnątrz, iż, co sobie bardzo ceniłam, umiałam ją w takiej sytuacji zatrzymać, ale w kantarze i z antybezpiecznym uwiązem i miałam do tego wiele sposobności) wyszła z boksu kierując się najprawdopodobniej w moje lewo. Akurat trzymałam ją wtedy za pysk, więc starałam się jakoś ją zatrzymać, myślać jednocześnie jak założyć jej kantar. Chyba jednak stwierdziła, że to nie ma sensu i wycofała się do boksu. Nie wyglądało to dokładnie tak, jak wycofywanie się, ale po chwili bez przeszkód mogłam zamknąć ją w środku.
Na jazdę znów dostałam Szronkę. Byłam o wiele pewniejsza. Pozwalałam jej iść szybciej, lecz przytrzymywałam ją, kiedy próbowała przyśpieszać. Czułam, że to ja jestem panem sytuacji.
 Zrobiłyśmy zagalopowanie tuż po Agentce. Tak jak pani kazała, zrobiłyśmy okrążenie po drugim śladzie i pojechałyśmy na drągi. Z nimi jest o tyle dziwna sprawa, iż Szronka dość mocno na nich dodaje, a ja czuję się kompletnie normalnie. Bałam się tylko, że później nie wykręcę i wpadnę na Argosa, ale klaczka bardzo ładnie zakręciła. Starałam się to co prawda zrobić sama, lecz potem tak się bałam, żeby na kogoś nie wpaść, że trzymałam wodze wciąż w taki sam sposób, co nic nie dawało.
Galop nam zgasł, więc przygotowałam zagalopowanie i... coś po prostu we mnie pękło. Najzwyczajniej w świecie się popłakałam. Zrobiłyśmy kolejne zagalopowanie. Chciałam jak najbardziej opóźnić moment przejścia do kłusa, na który nalegała instruktorka, ale ta zaczęła już sądzić, iż nie mogę zatrzymać Szronki, więc zrobiłam to, co kazała. Podczas  galopu Argosa i kolejnego Agentki starałam się jak najbardziej uspokoić. W drugą stronę przejechałysmy drągi i to byłoby na tyle z naszego galopu.
Tak bardzo tęsknię, za swoją dawną pewnością.

sobota, 13 lutego 2016

z 12 II 2016r.

Szronka.
Na bandzie wciąż widnieje ślad po naszym wypadku.
Wsiadłam, ale nie było normalnie. Trzymałam ją mocno już w kłusie. Oczywiście, nie dosłownie, bo u tych siostrzyczek jechanie na wodzach wywołuje odwrotny skutek.
Zagalopowałam w obie strony. Pani kazała mi zrobić woltę w C. Wyszła. W A. Co prawda strasznie to koło ścieśniłam, lecz i tak po ukończeniu go chciało mi się śmiać - wyszło. Pomimo wszystkich wcześniejszych oporów, wyszło. Nawet drąg przejechałam.
W lewo jednak poszło gorzej. O ile mi najwyraźniej bardziej pasuje prawo, o tyle Szronka wydaje się pewniejsza w lewo i od razu zaczęła mnie zwozić ze ściany. W końcu jakoś ją ustawiłam, zagalopowanie, jedziemy.
Było już prawie całe okrążenie, pani właśnie powiedziała mi, że od F ustępowanie, kiedy stwierdziłam, że raczej nie utrzymam nad nią kontroli, zwłaszcza podczas ustępowania, podczas których klacz ta kocha się rozpędzać i co ważne - bez najmniejszego problemu przeszłam do kłusa.
Pani przyjęła to ze spokojem i kiedy opowiadała o lekcji mojej mamie, wydawało się że przeszłam ją bez trudu, jakby nie było najmniejszego zająknięcia.
A jednak było. I to ogromne.

wtorek, 9 lutego 2016

8 II 2016r.

Porażka.
Byłam zupełnie rozsypana. Kilka razy musiałam robić zagalopowanie. A do tego jeszcze to...
Jadę galopem w prawo, wolta w A,  już ostatni zakręt, Szronka mi się rozpędza i jedziemy prosto na bandę. Nie mogłam już zakręcić, zdałam się na nią. Szronka w lewo, a ja prosto w bandę. (Zachęcam do noszenia kasków i kamizelek)
Wsiadłam i nie byłam w stanie się spiąć. Pani kazała mi zrobić to koło kilka razy w kłusie, potem zagalopowanie i jeszcze raz. Nie mogłam. Bałam się, iż się nie zmieścimy, nie zakręcę, nie uda mi się. Próbowałam parę razy, ale mimo, że kręciłam ciasno, zawsze przed minięciem punktu X (na środku) wracałam na ścianę.
Rozkłusowywałam się już, kiedy Szronka przyśpieszyła trochę i zagalopowała. Nie mogłam jej zatrzymać. Wodze miałam luźne, nie byłam w stanie szarpnąć jej jak należy, anglezowanie nie działało za mocno. Zwolniła, lecz nie mogłam zrobić przejścia, co dawało klaczy możliwość ponownego rozpędzenia się, choć z całych sił starałam się ją powstrzymać. Nie wiem, co się ze mną stało. JA, tak, ta ja, która uważła, że jest już dość doświadczona, zbyt doświadczona na to, ja PISZCZAŁAM.
 W końcu instruktorka zaszła mi drogę, choć bardzo się przestraszyłam, to próba ta dała pozytywny skutek. Szronka zwolniła. Chyba chciałam weschnąc z ulgą i wtedy... pisnęłam. Szronka znów poszła w galop, a ja dalej panikowałam. Kilka razy powiedziałam nawet słabo: ,,Ja nie chcę, ja się boję".
Pani na szczęście przy najbliższej okazji zmusiła Szronkę do zatrzymania się zagradzając jej drogę tak, że musiała skręcić w stronę bandy pod kątem, przez co nie mogła się obkręcić i wzięła mnie na lonżę.
To przykre, lecz poczułam się bezpiecznie dopiero, gdy stanęłam na ziemi. Nie wydaje mi się, żeby Szronka miała złe zamiary, po prostu wszystko zmieszało się i... tak wyszło. Mam nadzieję, że następnym razem będę bardziej przytomna.

czwartek, 4 lutego 2016

4 II 2016r.

Szronka pokazała mi się dzisiaj od trochę gorszej strony. Wszystko było dla niej dziwne i nieprzyjemne. Przy siodłaniu się spłoszyła (wiedziałam, że trzeba było to zrobić w ,,korytarzu", a nie wyjściu z boksu) i wpadła na wiadro z wodą, co wywołało u niej jeszcze większy popłoch. Na hali za to spisała się świetnie, jeździłyśmy drągi kłusem po przekątnej i galopem po drugim śladzie. Starała się mi pomóc, przyśpieszała i ścinała zakręty, co jednak tylko przeszkadzało. Chyba nie powinnam zostawiać jej na parkurze zbyt dużo do swoby. W dodatku nam ochraniacz spadł :') Wydaje mi się jednak, że praca pod siodłem nieco ją wyluzowała.
Zrobiłam jej i Szafirce rozciąganie, choć Szafirka dostała za to tylko 1/5 marchewki, a Szronka 80%. Z nudów próbowałam zapleść Szafirze grzywę, ale u niej z dobieranego wystają włosy co wygląda strasznie. Zabrałam się też za ogon, ale nie jestem w tym jeszcze zbyt dobra.

Z tej okazji jeszcze instrukcje - fryzura i rozciąganie (:

Warkocz dobierany na grzywie:










Dzielimy kawałek grzywy na trzy części, jak do koreczków.





Zaczynamy warkocz.


Do pasma najbliżej reszty grzywy dobieramy trochę włosów, mniej więcej grubości jednego pasma.



Robimy trochę warkocza i kiedy najbliżej grzywy znajduje się kolejne pasmo, dobieramy.




Dalej robimy warkocz.



Kiedy zmieni się pasmo najbliżej reszty grzywy znów dobieramy.
Dalej robimy warkocz powtażając dobieranie.

I tak dalej, do końca :) Kiedy skończymy po prostu zawiązujemy obecny koniec warkocza i gotowe. Lepiej zacząć od górnej części grzywy, ponieważ zakończenie nie wygląda zbyt dobrze na górze.

Ćwiczenia na rozciąganie:
Realizujemy je do 20 minut po jeździe, kiedy koń jest rozgrzany (w sensie rozgrzewki, a nie temperatury).



Trzymamy smakołyk przy boku wierzchowca (można go nawet dotykać), jak najbliżej zadu. Ważne jest, żeby koń/kuc nie ,,oszukiwał" zginając przednie nogi. Ćwiczenie powtarzamy z drugiej strony.


Trzymamy smakołyk na wysokości pęciny (kula/wtbrzyszenie nad kopytem) tylniej nogi. Pilnujemy, żeby koń/kuc nie pomagał sobie uginaniem nóg. To samo z drugiej strony.


Podnosimy smakołyk przed koniem jak najwyżej może po niego sięgnąć. Wydawałoby się, że wysoko, ale z moich obserwacji wynika, iż nierozciągnięty koń nie podniesie zbyt wysoko łba w górę. No i oczywiście pilnujemy, żeby rumak nie próbował oszukać np. wchodząc na nas i wykorzystując chwilę obniżenia wysokości, na której znajduje się przysmak (pomysł Szafiry).

Było jeszcze coś z wkładaniem przysmaku między przednie nogi, ale już tego nie pamiętam, a realizowanie tego przy zapale Szafiry jest po prostu niebezpieczna.




No i pysznego tłustego czwartku!

wtorek, 2 lutego 2016

2 II 2016r.

Mama stwierdziła, że mogłabym jeździć częściej przez ferie, co chyba ma zrekompensować mi wyjazd do Klonka.
Dzisiaj pierwsza dodatkowa jazda, w czwartek druga (nie wiem czy w weekend wsiądę).
Spodziewałam się Szronki ale... Niespodzianka! Miałam Szafirę!
Było świetnie. Kucorka była trochę mniej wyścigowa niż zwykle w okresie zimowym i o wiele łatwiej dała się prowadzić w galopie, chociaż też nie bez prób zjechania z wyznaczonej przeze mnie trasy. Jechałyśmy drągi na galop ułożone do wolty i zwyczajne drągi na galop. Za to dowiedziałam się, iż raczej nie będę skakać aż do odznaki, chyba, że wykupię jazdę z właścicielem stajni za 100 złotych. To nie wróży zbyt dobrze, bo ostatnią przeszkodę w siodle pokonałam w wakacje, z okropnym półsiadem. Na drągach też miałam wrażenie, iż za bardzo wychylam się do przodu. A ta jazda z właścicielem to jakiś absurd... Rekreacyjnie już nie można poskakać? Kiedyś się dało, ale wtedy z jakiś powodów nic takiego nie robiliśmy. Bo nie wydaje mi się, żebym ciągle była w aż tak słabych grupach...
A, i zapomniałam, zdjęcie Szronki (też nie moje):
Szronka :D


sobota, 30 stycznia 2016

30 I 2016r.

Żebyście jakoś się orientowali w tym, co zaszło pżybliżę Wam trochę moją sytuację.
We wrześniu zaczęłam jeździć na Miśku (Misjonarzu). Świetny koń do ujeżdżenia, choć ma dziwny galop. Trenerka stwierdziła, że mogłabym pojechać odznakę (na nim), więc to dzięki niemu dostałam szansę :) Oczywiście, wolałabym na Szafirze, ale jak poczuje ona atmosferę zawodów, to ujeżdżenia lepiej z nią nie próbować. Bardziej doświadczonych ode mnie wywiozła.
Przez cały grudzień miałam przerwę, choć dwudziestego piątego czy szóstego wsiadłam bezpłatnie na Miśka, żeby się poruszał, bo właścicielka prosiła. Kiedy wróciłam do jazd w styczniu parę razy pod rząd (dwa dokładniej, bo w zeszłym tygodniu byłam chora) dostałam Szafirę. Można sobie tłumaczyć, że ktoś musiał ją wygalopować, ale mi zdawało się bardziej, iż pani daje mi ją tak po prostu, bo ją lubię (jakiegokolwiek konia bym nie dostała na pytanie czy dobry odpowiadałam: ,,Szafira lepsza" (; ). Instruktorka powiedziała, że on (Misio) za mocno skacze na moje umiejętności, może uda się skombinować Szronkę, siostrę Szafiry, ale o wieeele grzeczniejszą.
Było to możliwe, bo dziewczyna dzierżawiąca Szronkę zostawiła ją koło nowego roku, gdyż z kucem nie chcieli jej wpuścić na zawody. Obawiałam się tylko, że ktoś już ją dzierżawi.
Ale nie. Dzisiaj jeździłam na Szronce. Nikt jej nie chce :c Szkoda, naprawdę fajna, trenowała skoki z poprzednią ,,właścicielką" cztery lata, a przedtem jeszcze, zanim kupiono siostry do nas, chodziły w szkółce na zawody. Koń świetnie ułożony i ujeżdżony. Ma podobne pomysły co Szafira, typu ,,uderzę sobie pyskiem w drzwi boksu, aż się otworzą", ale wprowadza je w czyn o wiele łagodniej od siostrzyczki. Szronka lekko popycha drzwi, a Szafira wali w nie z całym impetem. Jak się okazuje jest ciekawska i dużo bardziej empatyczna od Szafiry, choć podobnie jak ona żarłoczna. Chodzi niezwykle energicznie, najchętniej by cały czas pruła do przodu, a mimo to przy niej nie ma takiego lęku ,,nie, nie, ona zaraz mi wyrwie". Bardzo posłuszna, tylko podobno chodzi ze sztywną szyją i łeb do góry, więc założyli mi gumy, przez które się jakby złożyła. Jak ja patrzę na te wszystkie konie w gumach, to mi się serce kraja. Ja rozumiem, że to niby pomaga, ale jak sobie pomyślę jak im jest niewygodnie...
Pierwszy raz, kiedy instruktorka zapytała ,,Lepsza od Szafiry?" Automatycznie odpowiedziałam ,,Tak", bo pod względem jazdy jest o wiele lepsza, ale zaraz uświadomiłam sobie, że popełniłam gafę, gdyż osobiście wolę Szafirę i dodałam ,,Ale nie pod wszystkimi względami".
Pod koniec lekcji trenerka powiedziała, że mam konia na odznakę i chyba rzeczywiście tak jest. :)

piątek, 15 stycznia 2016

Zapraszam (:

Narazie blog się rozkręca. Potrzebuję jeszcze czytelników (:
Nazwa jest coprawda trochę dziwna, ale stwierdziłam, że to ,,&" by pięknie wyglądało w adresie i chociaż w nim nie widnieje, to już tak zostawiłam.